To bez wątpienia jedna z bardziej oryginalnych płyt we współczesnej muzyce filmowej. Przede wszystkim zwraca uwagę fakt, że mimo, iż muzyka Zimmera została odrzucona z filmu (zastąpił go Chaz Jankel, choć niektóre źródła podają, że było odwrotnie), to w niektórych krajach (głównie w Europie) film był wyświetlany właśnie z jego ilustracją – acz stosownie oznaczoną jako „Music Inspired by”. Kolejna sprawa to wydanie płyty. Krążek to rzadki do zdobycia, lecz nie na tyle, by nie móc dostać go wcale. Właściwie to dość regularnie pojawia się w niektórych sklepach i na internetowych aukcjach, choć trzeba się rzecz jasna liczyć z kosztami. Przy czym jest to jedyne wydanie muzyki z „K2”, gdyż partytury Jankela do tej pory nikt nie wypuścił na rynek (i nic nie wskazuje na to, by miało to nastąpić…). Następny istotny element to sposób prezentacji muzyki – należy dodać, że forma ta ma wielu przeciwników…
Oto mamy 2 (słownie: dwa) i tylko 2 utwory, co jest raczej rzadko (szczególnie dziś) spotykanym zabiegiem. Zgodzę się z opiniami, iż można było swobodnie podzielić to na jeszcze co najmniej dwa kolejne utwory – odbiór muzyki z pewnością by na tym zyskał. A tak dostajemy dwa kolosy (odpowiednio 27:39 i 13:41 min.), które mimo swojej doskonałości i spójności potrafią nieco zmęczyć – aczkolwiek o nudzie nie może być mowy. Sama kompozycja to typowe, ostre, zimmerowskie granie, choć w zwielokrotnionej formie. Kompozytor (wespół z wtedy jeszcze zupełnie nieznanym Nickiem Glennie-Smith, który napisał nieco materiału dodatkowego) używa tutaj muzyki elektronicznej na przemian z tradycyjną orkiestrą, bardzo często łącząc je ze świetnym efektem. I chociaż Niemiec robił to wielokrotnie w swojej bogatej twórczości, to jednak mam wrażenie, że nigdy aż na taką skalę. No cóż, wysokość zobowiązuje.
Z pewnością najbardziej charakterystycznym motywem i elementem ilustracji jest motyw odgrywany na elektrycznej gitarze przez Pete’a Haycocka (z którym Zimmer współpracował także przy „Thelma i Louise”). Niesamowicie pasuje on do samego filmu, wyzwalając ogrom gór, jak i całej tej wielkiej przygody. Świetne, naprawdę porażające są miejscami właśnie te gitarowe fragmenty, które szaleją zarówno w „The Ascent” (wejście, wspinaczka), jak i w „The Descent” (zejście). Bardzo często słyszymy także skrzypce i nieco dźwięków charakterystycznych dla tamtejszej części globu (rogi, dęciaki), które szczególnie w pierwszej części pierwszego utworu zwracają największą uwagę. Także w początkowych nutach tegoż łatwo zauważyć analogię do późniejszych dokonań Zimmera, a niektóre fragmenty kojarzą się bardzo z muzyką z „Drop Zone”, czy „Backdraft”. Świetny motyw wychwyciłem także około 8 minuty „The Ascent” – szkoda tylko, że to tak krótki fragment… Zresztą co chwilę coś potrafi przyciągnąć naszą uwagę w tej osobliwej ścieżce, jednak jej ogrom sprawia, że czasem łatwo się tu pogubić, ponieważ każdy kolejny temat zagłusza lawina w postaci następnego…
Muzyka ta jest naprawdę rewelacyjna, warta swojej ceny. Po raz kolejny udowadnia, że Zimmer to prawdziwy muzyczny geniusz i tytan. Czasami zastanawiam się, co by z tego wyszło, gdyby nie komponował filmowych partytur, a klasyczne, orkiestrowe popisy. Ta ścieżka dźwiękowa pozwala sobie to poniekąd wyobrazić. Pokazuje, do czego zdolny jest ten niemiecki kompozytor i w tym tkwi część jej siły. Wysoka więc jest ocena końcowa, ale nie tak wysoka, jak samo K2 (mniej więcej 4,850 nutek n.p.m., a więc niebezpiecznie blisko piątki), a to z powodu tego ogromnego urwiska, jakim jest albumowy montaż. Mimo wszystko warto jednak podjąć wyzwanie i sięgnąć po jedno z najbardziej oryginalnych i najlepszych zimmerowskich dokonań. Z pewnością gorzej będzie się z niego wydostać…
P.S. Tekst ten jest poprawioną wersją recenzji napisanej dla portalu film.org.pl.
Świetny tekst do świetnej muzyki! Chociaż prawda wydanie albumu sprawia, że nie wracam do niego tak często. Mimo wszystko muzyka to naprawdę zacna.