Wytwórnia Disneya chyba oszalała albo skończyły się jej pomysły. Tak zareagowałem na początku, gdy usłyszałem wieści o realizacji aktorskiej wersji „Księgi dżungli”. Ale podobnie jak w przypadku „Kopciuszka” wg Kennetha Branagha mamy pozytywną niespodziankę – klasyczną opowieść, tylko że z komputerowo wykonanymi zwierzętami i inaczej rozłożonymi akcentami. Powstała z tego mądra i pełna emocji opowieść, która trzyma w napięciu. Reżyser Jon Favreau dokonał po prostu cudu.
Muzycznie reżyser postawił na swojego sprawdzonego kumpla – Johna Debneya, który w kinie familijnym (jak i każdym innym) czuje się jak ryba w wodzie. Za tym angażem kryje się zresztą ciekawostka. Ojciec maestro był bowiem producentem pracującym dla Disneya, więc dobrze znał oryginalną animację, będącą fundamentem nowej wersji. Kompozytor sięga co prawda po pełną orkiestrę, ale też mocno czerpie z oryginalnej ścieżki autorstwa George’a Burnsa.
To wyjaśnia obecność piosenek z tamtego dzieła w nowych aranżacjach, przypominających wodewilowy spektakl. „Bare Necessities” pojawia się aż dwa razy i obydwa wykonania brzmią bardzo przyjemnie, pachną klasycznym jazzem. W podobnym tonie jest „I Wanna Be Like You” w brawurowej wręcz interpretacji Christophera Walkena. Dość poważną zmianą jest za to „Trust In Me”, oparte na akustycznej gitarze oraz grzechotkach – bardziej pasujące do przygód pewnego agenta z licencją na zabijanie, ale i tak wypada znakomicie.
Sam score zaczyna się od… czołówki Disneya, płynnie przechodzącej do świata dżungli opartego o etniczne instrumentarium (flety, perkusja, bębenki oraz chór), szybko ulegającego dynamicznej akcji, w której czuć moc orkiestrowego brzmienia. Całość zbudowana jest na trzech tematach: Mowgliego, żądnego zemsty tygrysa Shere Khana oraz słoni, będącymi niejako panami dżungli. Chłopiec ma swój udział w bardzo wyciszonym, inspirowanym stylem samego Johna Barry’ego „Wolves / Law of the Jungle”, opartym o ciepłe brzmienie fletów, klarnetów oraz smyczków. Nie brakuje mu również bardziej dynamicznego charakteru w postaci „Water Truce” czy „Mowgli’s Leaving”.
Temat słoni ma wielce podniosły i majestatyczny motyw, godny tych zwierząt – co słychać w „Elephant’s Theme”, gdzie pojawia się obowiązkowy chór oraz pięknie poetyckie, płynące smyczki. Ich obecność wyraźnie zaznacza się zwłaszcza w „Elephant Waterfall”.
Dodatkowo maestro czerpie także z piosenek, wplatając ich dźwięki do niektórych utworów – jak w „Kaa” ilustrującym podstępnego węża, gdzie mamy hipnotyzujące flety oraz magnetyzujące kotły. Wykorzystano też melodię na smyczki z „Trust In Me”, która w środku kompozycji przechodzi nagle w ostre wejścia kotłów, smyczków i dęciaków, a następnie ponownie się wycisza. Trzeci przypadek dotyczy Baloo i obecny jest w „Mowgli and the Pit”, gdzie cytowane jest „Bare Necessities” w lekkiej wersji smyczkowo-chórowej pod koniec.
No i najważniejsze – action score, którego fundamenty słychać już w otwierającym całość „Main Titles (Jungle Run)”, gdzie mamy dynamiczne zrywy perkusji i bębenków, wspieranych przez bombastyczne dęciaki oraz gwałtowne ataki smyczków. Hollywoodzki standard, jednak ciągle skuteczny. Wystarczy posłuchać „Cold Lair Chase”, „Red Flower”, idącego w stronę grozy „Arrival at King Louie’s Temple” czy krótkiego „Monkeys Kidnap Mowgli”, by poczuć prawdziwego kopa.
Trudno jednoznacznie ocenić „Księgę dżungli”. Z jednej strony kompozycja Debneya znakomicie sprawdza się w połączeniu z ruchomym obrazem. Jednak czuć w niej silne inspiracje innymi kompozytorami, trudno odnaleźć własne brzmienie maestro i łatwo zarzucić tej pracy brak oryginalności. Mi to nie przeszkadza, gdyż pełnoorkiestrowe granie wywołuje silne emocje. A to w przypadku muzyki liczy się najbardziej. Czwóreczka z małym minusem.
0 komentarzy