Jeśli ktoś twierdzi, że filmy animowane muszą być banalne i dziecinne to jest w wielkim błędzie. Mimo że amerykańskie produkcje Disney’a, Pixara czy Dreamworksa utrwalają te stereotypy, są jeszcze Japończycy, którzy ratują honor animacji. To właśnie w kraju kwitnącej wiśni powstają najciekawsze i najbardziej inspirujące filmy animowane nie mające nic wspólnego z hollywoodzką papką. Nie odnoszą one oszałamiających sukcesów kasowych i rzadko stają się elementami popkultury, jednak ich wartość i kunszt nie podlegają dyskusji.
Jedną z najważniejszych i najlepszych japońskich animacji jest film "Jin Roh: The Wolf Brigade". Jego akcja rozgrywa się w latach 60’, po tym jak Japonia przegrała wojnę z nazistowskimi Niemcami i znalazła się pod okupacją. Kraj powoli chyli się ku upadkowi, kolejne miasta zamieniają się w slumsy, a zamachy terrorystyczne są na porządku dziennym. W celu poprawy sytuacji powstaje specjalna policja (CAPO) składająca się z przeszkolonych i uzbrojonych po zęby, żołnierzy, bezlitośnie likwidujących terrorystów. Jednak to nie walka i polityka jest najważniejsza w tym filmie, lecz emocje i uczucia rodzące się między głównymi bohaterami.
Jednym z najtrudniejszych zadań, z jakim muszą sobie radzić twórcy filmów animowanych, jest nadanie dwuwymiarowemu obrazowi takich emocji, jakie mogłyby panować w tradycyjnym filmie z żywymi aktorami. Uboga mimika animowanych postaci i oszczędna gestykulacja (zwłaszcza w japońskich kreskówkach) wcale w tym nie pomaga. Dlatego w takich filmach funkcję podstawowego nośnika emocji pełni muzyka, co w rezultacie sprawia, że japońskie animacje posiadają jedne z najpiękniejszych ścieżek dźwiękowych. Do takich bez wątpienia należy muzyka Hajime Mizoguchi’ego – niezwykle znanego japońskiego wiolonczelisty i producenta – do filmu "Jin Roh: The Wolf Brigade".
Muzyka ta łączy w sobie wszystkie najlepsze cechy japońskiej muzyki filmowej, a jednocześnie wydaje się być mocno zakorzeniona w europejskiej tradycji. Na pierwszy plan wysuwają się elegijne pejzaże kreowane przede wszystkim przez instrumenty smyczkowe. Tworzą one niezwykle intymną i pełną smutki atmosferę, bardzo kojarzącą się z "Adagio For Strings" Samuela Barbera. Mizoguchi z wielkim wyczuciem i wirtuozerią kreuje piękne kontrapunkty sprawiając, że muzyka zaczyna przypominać wymyślne ornamenty wijące się w nieskończoność. Paradoksalnie mimo tej wirtuozerii, pozostaje ona bardzo skromna i stonowana. Podobnie jak Alberto Iglesias w swoich partyturach, Mizoguchi osiąga ogromny ładunek emocjonalny posługując się skromnymi środkami i często grając ciszą. Obok smyczków niezwykle istotna jest tutaj gitara klasyczna, która jest nośnikiem jednego z dwóch tematów przewodnich. Jej głęboki dźwięk obija się echem wśród elegijnych smyczków kreując wrażenie wielkiej przestrzeni. Podobną funkcję pełni dźwięk fortepianu, na którym gra Yoko Kanno – bardzo znana japońska kompozytorka muzyki filmowej a prywatnie żona Hajime Mizoguchi’ego.
Obok tych niezwykle lirycznych i elegijnych kompozycji pojawiają się także elementy muzyki akcji i suspensu. Należą one jednak do mniejszości i oparte są na enigmatycznej elektronice i dramatycznych smyczkach, kreujących atmosferę napięcia i grozy.
Trzecią i najbardziej wyróżniającą się, odsłonę muzyki z "Jin Roh…" stanowią kompozycje podszyte mocną perkusją, gitarami elektrycznymi i egzotycznymi wokalizami. To właśnie w takiej aranżacji prezentowany jest drugi temat przewodni, pojawiający się w utworach "Jin-Roh – Main Theme – Opening Version" czy "The Force". Takie kompozycje to esencja japońskiej muzyki filmowej, a więc bardzo charakterystycznego i błyskotliwego łączenia elektroniki z żywymi instrumentami i etnicznymi wokalami. Doskonale w tego typu eksperymentami radzą sobie tacy kompozytorzy jak Kenji Kawai czy Nobuo Uematsu, ale w wykonaniu Hajime Mizoguchi’ego brzmi to równie świetnie. Płyta kończy się piękną pieśnią w wykonaniu Gabrieli Robin. Jest to jednocześnie najdłuższy utwór na płycie, w którym można usłyszeć wszystkie przewijające się na niej tematy. Na wiolonczeli gra tutaj sam kompozytor.
Soundtrack z "Jin Roh: The Wolf Brigade" należy do czołówki moich ulubionych ścieżek dźwiękowych. To płyta, do której często wracam i za każdym razem wywołuje u mnie takie same emocje. Łączy ona największe zalety japońskiej muzyki filmowej, a więc te unikalne, dla japońskich orkiestr, brzmienie smyczków i niezwykle elegancki sposób łączenia elektroniki, etniki, popu i klasyki. Nie ma tutaj zapierających dech w piersiach rajdów orkiestry ani pompatycznych tematów. To muzyka bardzo spokojna i stonowana a jednocześnie przepełniona niezwykłym liryzmem i emocjami. Jeśli właśnie takich klimatów szukacie w muzyce filmowej, to w "Jin Roh…" się zakochacie.
Pamiętam jak po raz pierwszy obejrzałem „Jin-Roh” film zrobił niesamowite wrażenie, ale też wprowadził w kilkudniową depresję. Zaś muzyka jest przepiękna, a ostatni utwór rewelacyjny. Chociaż do tej pory zastanawiam się czy tajemniczą Gabriel Robin nie jest sama Yoko Kanno?