Clint Eastwood, mimo sporego dorobku, ciągle potrafi zaskakiwać. „Jersey Boys” to adaptacja musicalu nagrodzonego nagrodą Tony, dzieła Marshalla Brickmana i Ricka Elice’a opowiadającego o zespole The Four Seasons – jednego z najpopularniejszych grup lat 60. Eastwood miesza tutaj zarówno elementy musicalu (piosenki, występy sceniczne) z wątkami niemalże gangsterskimi oraz zwracaniem się bohaterów bezpośrednio do kamery. Może nie zawsze jest to trafne połączenie, jednak ogląda się to zaskakująco przyjemnie, również dzięki istotnej roli muzyki.
Album wydany przez wytwórnię Rhino to mieszana kompilacja. Zawiera ona piosenki wykonywane zarówno przez aktorów wcielających się w muzyków (John Lloyd Young, Erich Bergen, Vincent Piazza i Michael Lomenda), oryginalnych członków The Four Seasons oraz wersje pochodzące z broadwayowskiego musicalu (m.in. krótkie „Prelude”). Dlatego też niektóre utwory się powtarzają, co może wywołać wrażenie zbytniej obfitości. Z drugiej zaś strony pozwala to porównać oryginalne wykonania z ich filmowymi aranżacjami – chodzi tutaj głównie o barwę głosu Frankiego Valli, jak i grającego go Johna Lloyda Younga.
Gatunkowo jest to szeroko pojęty pop lat 60., okraszony zarówno odrobinką rock’n’rolla („December 1963”), skromną liryką (oszczędne „My Mother’s Eyes” z ładnymi skrzypcami w tle, czy pianistyczne „Moody’s Mood for Love”), nutą folku (harmonijka w „Big Man In Town”) oraz jazzu (dęciaki w „Can’t Take My Eyes of You”). Ciekawie robi się jednak wtedy, gdy w utworze dochodzi do przejścia między wykonaniami. Takim przykładem jest „A Sunday Kind of Love”, który zaczyna się kościelnymi organami, by potem stać się popowym kawałkiem z gitarą, pianinem i perkusją w oryginalnym wykonaniu zespołu The Four Seasons, czy w przypadku „Medley”, gdzie sklejono ze sobą aż cztery różne piosenki. W trakcie odsłuchu może się więc okazać, że część z tych utworów jest nam już znajoma, nawet jeśli wcześniej nie wiedzieliśmy, kto jest ich autorem (m.in. „Can’t Take My Eyes of You”, „Beggin’”).
Nieco drażni w tym wszystkim piskliwy głos Younga (który daje radę i brzmi niemalże jak Valli) i jego historycznego odpowiednika, ale to już kwestia indywidualnego odbioru i muzycznej wrażliwości. Przy czym jest tutaj parę piosenek innych wykonawców, jak dynamiczne „My Boyfriend’s Back” śpiewane przez trzy dziewczyny z Broadwayu – Kimmy Gatewood, Kyli Rae i Jackie Seiden; fortepianowe „Cry for Me” Ericha Bergena (gra on Boba Gaudio – członka zespołu i kompozytora), a także bardziej uwspółcześnione „Beggin’”, gdzie pomiędzy Vallim i Youngiem pojawia się głos Ryana Malloya ze scenicznej wersji musicalu.
Zniechęcić może dość krótki czas trwania poszczególnych piosenek – rzadko która przekracza czas dwóch minut, co sprawia dziś nieco rwane wrażenie, podczas gdy w czasach filmowej akcji był to radiowy standard.
Mimo licznych powtórek oraz sporej długości albumu, „Jersey Boys” sprawdza się zarówno jako tło dla ekranowych wydarzeń oraz w roli składanki największych hitów Valli i The Four Seasons. To album, który odkrywa na nowo melodie danego okresu – a ponieważ jest jeszcze wiele do odkrycia, toteż polecam go wszystkim zakochanym w muzyce lat 60. Mocne cztery nutki.
0 komentarzy