Kenneth Branagh zasmakował w komercyjnych produkcjach. Po sukcesie „Thora” podjął się reanimacji Jacka Ryana – agenta, który przyniósł kinu kilka porządnych filmów sensacyjnych, ale nie doczekał własnej serii z prawdziwego zdarzenia. Pewnie zresztą nie doczeka się i teraz, bo „Teoria chaosu” wyniki finansowe miała raczej rozczarowujące.
Początkujący w tym gatunku Branagh sprawdził się jako reżyser i chociaż film ma sporo niedorzeczności, wynika to raczej z konwencji niż niedbałości. Dla Patricka Doyle’a nie była to natomiast wycieczka w zupełnie nieznane rewiry, jednakże dość odległe w stosunku do codziennej twórczości. Zwłaszcza, że rozrywkowe kino sensacyjne – mocno zdominowane przez spółkę Hansa Zimmera – wyrobiło sobie ostatnio dość charakterystyczny muzyczny trend.
Doyle zabrał się do sprawy w starym stylu. Wymyślił na potrzeby „Teorii chaosu” szereg tematów. Można nawet stwierdzić, że więcej niż przy tego rodzaju obrazie potrzeba. Najważniejsze dwa ilustrują kluczowe aspekty sensacyjnej intrygi. Pierwszy z nich odnosi się do terroryzmu ekonomicznego. Ci źli (czyt. Rosjanie) wymyślają chytry plan finansowego wykończenia Stanów Zjednoczonych. Ponieważ rzecz ma czysto wirtualny charakter, Doyle posiłkuje się niewielkim, ale udanym, elektronicznym motywem o szczególnej, lekko egzotycznej barwie („Rooftop Call”).
Drugi aspekt jest już znacznie mniej skomplikowany i dotyczy terroryzmu całkiem zwyczajnego, który może powstrzymać agent z pistoletem. Nie dziwne więc, że towarzyszy mu temat znacznie bardziej ekspresyjny. Agresywne frazy smyczków w połączeniu z elektronicznym podkładem dają wystarczający dynamizm i pozwalają utrzymać napięcie („Moscow Car Chase”). Ścieżka dźwiękowa opiera się na tych dwóch filarach pod względem tematycznym i aranżacyjnym. Dominuje właśnie elektronika i wyraziste pasaże smyczków. Motywów jest jednak znacznie więcej. Wyróżniają się staroświecki temat miłosny na fortepian („Picking This Life”) i związana z głównym antagonistą podniosła pieśń, stylizowana na chóralne utwory religijne („Faith of Our Fathers”).
Wydaje się, że liczne tematy, dobrze podkreślające różne aspekty obrazu, wystarczą do osiągnięcia sukcesu. Otóż nie. „Teorii chaosu” wiele do niego brakuje. Przede wszystkim Doyle nie mówi tu własnym głosem. Kopiuje, w sposób czasami żenujący, styl kompozytorów kojarzonych ze współczesnymi blockbusterami. Pulsująca elektronika, niby eleganckie, ale lekko kiczowate smyczki, miejscami mocne uderzenia perkusji – to wszystko już było i to dziesiątki razy. Jakby podkreśleniem tej wtórności jest zamykający krążek i film utwór „Shadow Recruit”. Nowoczesny dynamizm, utrzymany w lekko popowej estetyce, sprawia dobre wrażenie, tyle że od początku do końca brzmi jak kompozycja Briana Tylera. Sytuacja, w której Doyle – artysta mający może ostatnio słabszy okres, ale jednak z imponującym dorobkiem – naśladuje kompozytora z niższej półki jest cokolwiek dziwaczna, jakby trochę niestosowna.
Trzeba przy tym Doyle’owi przyznać, że jego praca świetnie wypada w filmie. Branagh ma doskonałe wyczucie co do muzyki, a panowie pracują ze sobą od lat. Ścieżka dźwiękowa znakomicie uzupełnia poszczególne sekwencje, podbija napięcie i, co ważne, nie ginie pod nadmiarem innych atrakcji. Szkoda tylko, że kompletnie nie przekłada się to na płytę. Ponad godzina materiału szybko nuży. Wszystko utrzymane jest w jednolitej, miałkiej stylistyce. Mechaniczne stosowanie znanych chwytów nudzi.
Z uwagi na dobre funkcjonowanie w filmie i kilka przyzwoitych utworów trudno nazwać „Teorię chaosu” spektakularną klęską. Jest to jednak zdecydowanie najsłabsza ścieżka dźwiękowa, jaką Doyle napisał dla Branagha i jedna z najsłabszych w jego karierze. Kompletnie anonimowa i wtórna, z pewnością rozczaruje miłośników kompozytora. Pozostaje wierzyć, że stanowi jedynie niefortunną wpadkę i kolejna współpraca obu panów – przy baśniowym „Kopciuszku” – okaże się sukcesem.
0 komentarzy