Remake – słowo, którego jedni nie cierpią, a u innych rozpala nadzieję. Nadzieję na sprawne odświeżenie materiału, uatrakcyjnienie przebrzmiałej formuły, spojrzenie nań z innej perspektywy, być może także redefinicję gatunku. To ostatnie udaje się bardzo rzadko – większość przypadków kończy się raczej zwykłym unowocześnieniem, tudzież zdynamizowaniem starej fabuły po to, by móc ją przedstawić nowym pokoleniom. Taki jest właśnie casus „Włoskiej roboty” – to solidny remake, lecz w żadnym aspekcie nie przebijający oryginału z Michaelem Cainem.
Także muzycznie „The Italian Job” A.D. 2003 nie stanowi rewolucji, acz praca Johna Powella jest jednak lepsza od starego soundtracku Quincy Jonesa. Ciekawe przy tym, jak odwróciły się role – brytyjski film oprawił w nuty Amerykanin, a jankeska wersja trafiła w ręce rodowego Anglika. Jazzowe, leniwe brzmienie wspomagane piosenkami z epoki zastąpiła zatem dynamiczna, pełna werwy i charakteru ścieżka dźwiękowa, która jest zarówno wyróżniającym się elementem filmu, co niezwykle przyjemnym, zgrabnie zmontowanym doznaniem słuchowym samym w sobie.
Krótki, bo zaledwie 42-minutowy album zaczyna się co prawda ciut subtelniej od swojego poprzednika, ale specyficzny styl, w którym elektroniczne sample mieszają się z piękną sekcją smyczkową i pojedynczymi instrumentami klasycznymi już od pierwszych swoich taktów przyciąga filuterną aurą i zawadiackim brzmieniem. Powell gęsto przy tym naznaczył swą ilustrację ujmującą liryką – tyleż pociągającą swoistym romantyzmem, co nostalgicznym zacięciem. Poszczególne tematy są więc niezwykle chwytliwe i przyjazne odbiorcy, nawet wtedy, gdy do głosu nie dochodzi czysta dynamika, a raczej nienachalna rytmika – jak ma to miejsce na przykład w ślicznym, pełnym fajnych detali „Venice Gold Heist”.
Rzecz jasna, w ogólnym rozrachunku score ten właśnie akcją stoi. Pokaźna perkusja i całe mnóstwo bębnów wraz z gitarowymi riffami i agresywnymi bitami są od momentu „Boat Chase” na porządku dziennym. Bardzo lotna i efektowna poetyka maestro wespół z iście tanecznym tempem kolejnych melodii nie pozwalają się nudzić ani przez moment. A wyrafinowane, pełne pomysłów rytmy, to w tych najlepszych utworach – z „The New Plan” i świdrującym „Tunnel Run” na czele – prawdziwy miód dla uszu, którego nie trzeba potem wydłubywać patyczkami.
Oczywiście, jak niemal w każdej muzyce podlegającej innemu medium, znajdziemy tu kilka słabszych minut, w których do głosu dochodzi mniej frapująca tapeta („The Devil Inside”, „Bitter Suite”) lub po prostu standardowe dopełnienie dramaturgii („Mourning John”). Szczęśliwie są to fragmenty, które policzyć można na palcach jednej ręki – nie wybijają z rytmu, ani nie wpływają ujemnie na finalne wrażenia.
A te są naprawdę pozytywne. Co prawda Powell miał w tym okresie kilka lepszych, dojrzalszych i po prostu ciekawszych partytur, niemniej „The Italian Job” nadal bezproblemowo zalicza się do czołówki dokonań Londyńczyka. Z czystym sumieniem polecam każdemu, kto ma ochotę na odrobinę odprężającej i niezobowiązującej rozrywki, która jednocześnie potrafi wciągnąć na amen.
P.S. TUTAJ spis użytych w filmie piosenek i utworów źródłowych
0 komentarzy