Czasy kiedy muzyka w filmach Clinta Eastwooda odgrywała rolę nikłą lub po prostu kompletnie jej nie było najwyraźniej na dobre minęły. Nijakie partytury Lennie’go Niehausa zastąpiły delikatne utwory samego reżysera lub jego syna i Michaela Stevensa. Sięgając po "Invictusa" można już śmiało przywoływać z pamięci wyraziste motywy przewodnie z "Gran Torino" czy "Listów z Iwo Jimy", budowanie za pomocą muzyki atmosfery w "Oszukanej" – niezależnie czy ścieżkę dźwiękową pisze Clint czy Kyle z Michaelem wpisują się one w pewne muzyczne uniwersum o właściwych sobie instrumentach i stylu. Podobnie rzecz ma się z "Invictusem", tutaj jednak pojawia się mała rewolucja.
Piosenki nie są niczym nowym w owym muzycznym uniwersum filmów Eastwooda, ale "Invictus" proponuje coś niezwykłego. Ta ścieżka opiera się na piosenkach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby były to piosenki rozmaitych twórców zaprzęgnięte w służbę filmowi, co często się przecież dzieje, tutaj jednak mamy doczynienia z piosenkami napisanymi wyłącznie na potrzeby filmu lub specjalnie dla niego zaaranżowanymi i stanowiącymi samą esencję muzycznej ilustracji. W przypadku ścieżki dźwiękowej do filmu nie będącego musicalem jest to swego rodzaju novum.
Płytę otwiera "9,000 Days" w wykonaniu zespołu Overtone i Yollandi Nortjie, te głosy będą słuchaczowi towarzyszyć przez całą ścieżkę. Overtone, zespół rodem z Południowej Ameryki, który pod swoje skrzydła wzięła żona Clinta, ma przyjemne boysbandowe brzmienie. Yollandi Nortjie ładnie z nimi współgra, dołączając czyste, delikatne dźwięki. Całość utrzymana jest w charakterze łagodnego, melodyjnego popu i tak rzecz się ma z kolejnymi piosenkami. Gdzieniegdzie dołączane są afrykańskie elementy, ale mają one raczej charakter ornamentu dostosowanego do przyzwyczajeń zachodniego słuchacza. Zdarza im się nawet, jak w "The Crossing", brzmieć nieco fałszywie. Nawet piosenki oparte na tradycyjnych melodiach z regionu zostały przygładzone tak, by ich przyswojenie nie stanowiło żadnego kłopotu. Kto więc poszukuje soundtracku z prawdziwie afrykańskimi rytmami, raczej niech po "Invictusa" nie sięga.
Warstwa ilustracyjna również została odarta z afrykańskiego charakteru, jest tam jednak wiele elementów charakterystycznych dla ilustracji filmów Eastwooda. "Invictus Theme" (na którym oparte jest "9,000 Miles") prowadzi trąbka. Smyczki są wyciszone, nie ma właściwie wybuchów emocji, zdarza się patos ("Madiba’s Theme"). Niektóre utwory zachowują ciągłość z piosenkami jeśli chodzi o popowy charakter (początek "Inkhati"). Ogólnie rzecz biorąc są przyjemne, ale mało wyraziste. Wyróżnia się "Victory" odbiegające znacząco od atmosfery pozostałych utworów. Za jego kompozycję nie odpowiadają jednak Eastwood ze Stevensem, ale Reuben Khemese, grający na wiolonczeli w wykonującym tę melodię Soweto String Quartet. Trzeba szczerze przyznać, iż to bodaj jedyny utwór instrumentalny na płycie, który przykuwa uwagę od początku do końca. W przypadku pozostałych bardzo łatwo jest ją bowiem stracić.
Przyznam, że jednoznaczna ocena pracy Eastwooda i Stevensa jest dla mnie dość trudna. Z jednej strony podoba mi się jej melodyjny, popowy charakter. Sprawdza się on znakomicie w filmie, pozytywnie wpływa na jego atmosferę. Muzyka i piosenki ładnie akcentują najważniejsze momenty. Z drugiej jednak strony jest to partytura wtórna, nieco miałka, jakby obliczona na przeciętny gust zachodniego odbiorcy. Mam poczucie, że wielu z czystym sumieniem postawiłoby jej cztery, a pewnie tyle samo osób nie zawahałoby się przed wystawieniem oceny miernej. Najbardziej neutralne trzy, jakie w rezultacie znalazło się nad tym tekstem nie do końca oddaje moją sympatię do tej partytury, ale, mam nadzieję, jest wystarczającym sygnałem, iż "Invictus" jest ścieżką, która może się nie spodobać.
0 komentarzy