Nie wiem, jak kompozytorzy zapatrują się na dramaty obyczajowe – trzeba jednak przyznać, że to lwia część filmowej produkcji i każdy znaczący twórca muzyki filmowej ma ich na koncie przynajmniej kilka. A jest to gatunek do zilustrowania naprawdę trudny, gdyż z jednej strony muzyka musi pozostać stonowana i w miarę jednolita, nie może być też zbyt charakterystyczna i wychodzić przed szereg. Z drugiej strony winna powodować szybsze bicie serca u publiczności, jednocześnie nie popadając w banał i nie powielając po raz n-ty tych samych melodii i schematów. Musi być zarówno świeża, jak i w miarę zajmująca. "Inventing the Abbotts" może nie do końca spełnia wszystkie te wymagania, ale jest muzyką naprawdę ładną, zrobioną z głową i, co najważniejsze, z wyczuciem.
Sam film widzowie mogą pamiętać głównie dzięki obsadzie. Młodzi Liv Tyler, Joaquin Phoenix, Billy Crudup i Jenniffer Connelly, a na drugim planie także stary wyga Will Patton, sprawiają, iż film ogląda się naprawdę bezboleśnie, choć nie jest to nic specjalnego. Ot, rodzinna historia z miłością w tle, jakich wiele. Za muzykę – też na pozór prostą i banalną – odpowiada Michael Kamen, który wcześniej współpracował z reżyserem przy "Circle of Friends". Jednak zarówno w filmie, jak i na płycie, posłuchać możemy także piosenek z epoki (akcja filmu toczy się w latach 50. w USA).
Piosenki są naprawdę fajne, w większości skoczne – a przy tym bardzo dobrze rozplanowane na krążku. Wszystkie umieszczono już na początku płyty, tak więc nie mieszają się one ze scorem. Wszystkie, za wyjątkiem dwóch – "Falling Out of the Tree" i "Undecided", którymi poprzecinano muzykę Kamena w drugiej części albumu. Przyznam, iż jest to zabieg bardzo dziwny, choć dzięki niemu nieco lepiej słucha się dokonania kompozytora. W ogóle gdyby całość zmieszać razem od początku, to nie sądzę, aby muzyka na tym straciła. Kamenowski score nie jest bowiem łatwy w odbiorze i od czasu do czasu przydałoby się mu coś na rozruch. A tym są właśnie piosenki. Mamy tu piękną balladę Tary MacLean, która całość otwiera (i którą Kamen zresztą napisał), a także sporo typowo rock’n’rollowych przebojów tria Baxter, Rocker i Phantom, wśród których znajdziemy także utwory bardziej romantyczne (w sam raz do ‘tańca-przytulańca’ ;). Całości dopełniają zespoły The Elegants, The Ray Gelato Giants i Leadbelly z bardziej folkową nutą. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, to na pewno nie będzie się nudził.
A jaka jest kompozycja Kamena, obrazuje już w pełni rozpoczynający ją utwór "Picnic". Jest spokojnie, melanchonijnie i generalnie sielsko. Muzyka powoli buduje klimat, mimo iż ścieżki są w większości dość krótkie. Z kolei typowe dla kompozytora fragmenty na fortepian i smyczki sprawiają, że łatwo przy niej odpocząć, choć niestety też i łatwo zasnąć, jeśli nie będziemy wystarczająco skupieni. Aczkolwiek już wraz z "The Barn" muzyka przykuwa sobą uwagę, staje się odrobinę żywsza i bardziej dramatyczna, oraz…piękniejsza. Kamen bowiem, jak nikt inny, potrafił z najbanalniejszej melodii wykrzesać wszystko, co najlepsze i zainteresować tym słuchacza. I tak jest właśnie w przypadku tej partytury. Rozwija się powoli, pozornie wydaje się nudna, ale jednocześnie trudno jest ją wyłączyć, trudno oprzeć się jej prostemu urokowi i magii uczuć, jakie przekazuje. Pod tym względem świetne jest chociażby pięknie liryczne "Boathouse", czy przypominające walc "Toasted Pam". Także i pozostałe utwory, z długaśnym "Re-Inventing the Abbotts" na czele, warte są niejednej sesji w ciszy i spokoju.
Niestety, o ile poszczególne ścieżki stanowią w większości naprawdę wysokiej klasy muzykę filmową, tak całość wydaje się nieco zbyt jednostajna, odrobinę przydługa i miejscami zwyczajnie nużąca, mimo iż czas trwania albumu jest zadowalający. Poza tym ilustracja ta – jak zresztą większość podkładów do dramatów obyczajowych – sporo traci bez filmu. No i znowu pojawia się problem, komu płytę polecić. Poza fanami samego filmu (który jest zupełnie przeciętny) i kompozytora, reszta słuchaczy może być rozdarta pomiędzy rytmicznymi utworami i piosenkami z epoki, a spokojną, choć ładną i niebanalną partyturą Kamena. Jeśli jednak odpowiednio podejść do tej pozycji, to można naprawdę przyjemnie spędzić czas – nie polecam więc, a jedynie sugeruję. Moja ostateczna ocena, to trzy i dwie-trzecie.
0 komentarzy