Na ekranie kinowym pojawiało się wielu bohaterów, którzy w języku angielskim nazywani są whistleblowerami (po polsku: sygnaliści). Tak określa się osoby nagłaśniające działania uznawane za nielegalne i nieetyczne. Ale żadna z nich nie była taka, jak Mark Whitacre – bohater filmu Stevena Soderbergha, „Intrygant”, o aparycji Matta Damona. W 1991 roku przekazywał FBI informacje o swoich przełożonych, którzy mieli działać nieczysto i ustawiać ceny, co doprowadziło do przewrotnego finału. Reżyser pewną ręką, z humorem opowiada tą prawdziwą historię.
Sporym zaskoczeniem był angaż do filmu Marvina Hamlischa – legendarnego kompozytora, który swoje największe triumfy odnosił w latach 70., a ostatnią pracę napisał… 13 lat wcześniej. Soderbergh postanowił zatrudnić weterana po obejrzeniu „Bananowego czubka” Woody'ego Allena, do którego 65-letni Amerykanin (w momencie pracy nad dziełem twórcy „Ocean's Eleven”) napisał muzykę. Choć, jak wspomniałem, akcja filmu toczy się w latach 90., to kompozytor postanowił garściami sięgnąć po estetykę lat 60. i 70., gdy bardzo znane i popularne były dzieła m.in. Lalo Schifrina, Henry'ego Mancini czy Burta Bacharacha. Innymi słowy, gdy melodyjność i przebojowość były mocno w cenie. Obydwie te cechy łączył jazz.
I to właśnie on dominuje w tej partyturze, która zbudowana jest na trzech wiodących tematach. Pierwszy pojawia się już na samym początku, w utworze tytułowym. Zaczyna się od powolnego fortepianu, od którego melodię przechwytuje trąbka – od razu czujemy się jak w zadymionej spelunie. Amerykanin mocno ubarwia ten motyw różnorodnym tempem pianina oraz obecnością niepokojącego fagotu.
Drugi temat, związany z głównym bohaterem, pojawia się po raz pierwszy w „Meet Mark”. Łagodna gra fletów, organów Hammonda oraz swingujący entourage kojarzy się z „Żądłem”, podkreśla charakter bohatera – pozornie serdecznego i sympatycznego, a w rzeczywistości mitomana z zaburzeniami odbioru rzeczywistości. Jest to też jeden z wielu wykorzystywanych przez Hamlischa akcentów humorystycznych. Równie zabawnymi żartami – bo inaczej nie można tego traktować – są też „The Raid” (prosta i lekka melodia na flety, harmonijkę, trąbki) oraz pachnący country „Polygraph” (banjo i skrzypce – rewelacja!).
Trzeci motyw przypomina stylistyką oprawę do filmów o agencie 007, z charakterystyczną grą gitary. Po raz pierwszy pojawia się w „Car Meeting”, gdzie towarzyszą mu gwałtowne ataki dęciaków. Skrzętnie buduje on napięcie, którego tutaj nie brakuje. Pod tym względem action score przypomina „Austina Powersa” („Sellout”, „Multi-Tasking”), mieszając lekkość z finezją.
Jednak Hamlisch przygotował jeszcze jedną atrakcję, a mianowicie piosenkę. Napisane przez legendarnych autorów tekstów – Marilyn i Alana Bergmana – „Trust Me” brawurowo wykonuje Steve Tyrell, którego aranżacja to czysto estradowa forma (wyborna gra dęciaków, chórki w refrenie). Wcześniej (utwór nr 9) pojawia się jego wersja instrumentalna, w której słyszymy czarujący fortepian.
„Intrygant” nie jest może zbyt oryginalną kompozycją, gdyż garściami czerpie z klasyki. Jednak w czasach zdominowanych przez elektroniczne popisy oraz dźwiękową rąbankę jest niczym świeży koktajl. Elegancka, troszkę staroświecka, ale jednocześnie pełna finezji, lekkości oraz stylu muzyka, którą docenili zarówno krytycy (nominacja do Złotego Globu i Satelity), jak i słuchacze. Wydawało się, że będzie to wielki come back Hamlischa, lecz trzy lata po napisaniu tej pracy maestro niespodziewanie zmarł. Zostawił po sobie znakomitą muzykę, do której nie raz będę wracał.
0 komentarzy