Philip Roth uznawany jest za jednego z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy XX wieku. Autor „Kompleksu Portnoya” i „Konającego zwierza” od początku skupiał uwagę filmowców, ale wszelkie adaptacje spotykały się z bardzo chłodnym przyjęciem nie tylko autora, lecz także krytyków oraz publiczności. Lecz twórcy kina nie zrażali się tym faktem, gdyż w 2016 powstały aż dwie ekranizacje. Tą bardziej udaną jest „Wzburzenie” – debiut reżyserski cenionego scenarzysty Jamesa Schamusa, znanego ze współpracy z Angiem Lee. Sam film to historia młodego chłopca, Marcusa Messnera – syna żydowskiego rzeźnika, dla uniknięcia służby w Korei zapisującego się do konserwatywnego collage’u. Tam poznaje piękną dziewczynę, która sprowadza na niego zgubę… Film ogląda się dobrze, co jest zasługą świetnych dialogów, pewnej ręki reżysera oraz dobrego aktorstwa.
Swoją cegiełkę dorzucił także kompozytor. Zadanie stworzenia oprawy muzycznej przypadło na mało doświadczonego, bo debiutującego w fabule, Jaya Wedleya. Z reżyserem poznali się półtora roku wcześniej, przy krótkometrażowym dokumencie „That Film for Money” Morgana Spurlocka. Do „Wzburzenia” maestro napisał sześciominutową suitę, by dać producentom możliwość przekonania się do jego możliwości.
Wedley opiera się na klasycznym brzmieniu. Całość oparta jest na dwóch motywach. Pierwszym jest delikatny, ale bardzo melancholijny walczyk prowadzony przez fortepian („Awakening”), podkreślający fatalistyczny los naszego bohatera. Jest odpowiednio łagodny, ale i silny emocjonalnie. Drugi motyw związany jest z Olivią, która staje się pierwszą miłością chłopaka. Jest on bardzo krótki, ale brzmi pięknie, z bardziej dynamiczną grą fortepianu („Temptation”), czasem zastępowanego smyczkami („Convocation”, „Scholla”), które podpierają całą lirykę („A Date”, „Dear Olivia”). Nawet jeśli nie jest to zbyt oryginalne, to potrafi uwieść. Ale to tylko jedno oblicze tej ilustracji.
Inną są bardzo krótkie, ale dosadne wejścia całej sekcji smyczkowej. Powodują one atmosferę niepokoju, smutku i lęku. Tak jest z otwierającym całość „Before”, wręcz horrorową końcówką „Awakening” czy krótkim „A Little Pain”. Wypadają one dobrze na dużym ekranie, chociaż i poza nim są dość przystępne. Nawet w bardziej dramatycznych „Respect” oraz „I Promise”, w którym solówki wręcz trzymają za gardło, będąc niczym świdrująca wiertarka; czy finałowym, gwałtownym „It’s Impossible / Forever” potrafią zadziałać na emocje.
Na koniec płyty dostajemy jeszcze suplement w postaci utworów w wersjach orkiestrowych. Niby miły bonus, ale sztucznie wydłuża odsłuch i niewiele wnosi do doświadczenia (może poza „Can You Hear Me?”, będącym czymś w rodzaju suity), gdyż różnice pomiędzy nimi a oryginałami są naprawdę bardzo drobne (nieco dłuższe „Before” czy żydowsko brzmiąca „Shiva”). Znacznie przyjemniejszym dodatkiem jest za to piosenka towarzysząca pierwszej randce, czyli „Is It Love?”, która bardzo delikatnie buduje romantyczny nastrój.
Można się przyczepić, że Wedley nie oferuje niczego nowego, tylko czerpie z tego, co wielokrotnie, już od dawna było w kinie uskuteczniane. „Indignation” jest bardzo klasycznym, minimalistycznym scorem, pełnym subtelnych emocji. Pytanie, czy w przyszłości kompozytor ten będzie w stanie nas czymś zaskoczyć? Odpowiedź może pojawić się wkrótce…
0 komentarzy