Kompozytorzy z Dalekiego Wschodu cieszą się sporą i całkowicie zasłużoną estymą wśród miłośników muzyki filmowej. Niezwykła umiejętność tworzenia przepięknych, melodyjnych tematów połączona z korzystaniem z instrumentów wciąż jeszcze zaskakujących barwą i, mimo coraz częstszego ich wykorzystywania, świeżych brzmieniowo, sprawiają, iż ich sława wciąż rośnie.
Shigeru Umebayashi doskonale wie jak grać na oczekiwaniach zachodniego słuchacza. Łączy bogatą orkiestrację i harmonikę bliską naszemu kręgowi kulturowemu ze wschodnim instrumentarium i wrażliwością. Stąd pewnie niesłabnąca popularność jego muzyki, dalekiej od hermetyczności, ale unikającej banału. "Nieustraszony" łączy w sobie to wszystko, do czego Umebayashi nas przyzwyczaił, co na pewno wielu jego admiratorów ucieszy. Kłopot mogą mieć za to ci wszyscy, dla których Japończyk jest tylko jednym z wielu. Owa partytura ma bowiem wiele wad; niektóre wynikają z błędów produkcyjnych, inne z samego materiału, a konstatacja po przesłuchaniu całości może być zaskakująca.
Podstawowa wada wynikająca z niezbyt rozsądnych decyzji producentów jest tak częsta wśród płyt z współczesną muzyką filmową, że właściwie wystarczy skwitować ją trzema słowami: zbyt krótkie utwory. Niestety, zmora wielu kompozycji, szczególnie amerykańskich, dosięgła Umebayashiego i, co więcej, przekroczyła próg skrajności. Wśród 35 autorskich utworów 15 jest krótszych niż minuta, a niektóre nie docierają nawet do 30 sekund. Ta poważna wada jest czasem wśród Amerykanów rekompensowana zlewaniem się utworów, niestety w "Nieustraszonym" często pojawiają się pauzy przed lub po fragmencie muzycznym, co wzmaga poczucie poszatkowania materiału. Ponadto kilka utworów jest jeszcze podzielonych wewnątrz siebie na kilka miniatur. Te błędy sprawiają, że zalety partytury łatwo giną zasypane piaskiem mikroskopijnych dźwiękowych pasaży.
Owe zalety można oczywiście wyłuskać ze skomponowanego przez Umabayashiego materiału. Niestety rzadko pojawiają się one w tym, co stanowi esencję tej ścieżki dźwiękowej czyli w muzyce akcji. Japończyk postawił na interesujące rozwiązanie: wschodnie wzorce w muzyce akcji i zachodnie w liryzmie. Nie chciałbym pisać, iż jest to błędne w swej istocie, ale w mojej opinii zachodnia muzyka filmowa może pochwalić się bardzo ciekawymi pomysłami, jeśli chodzi o ilustracje scen akcji i przetrawienie ich przez wrażliwość Umebayashiego byłoby wcale niezłym pomysłem. Zaś niezwykłe, zwiewne piękno wschodnich tematów lirycznych ma liczne grono fanów. Twórca "Domu latających s ztyletów" zdecydował niejako na przekór naszym przyzwyczajeniom i niestety trudno mi napisać, by odniósł na tym polu zwycięstwo.
Muzyka akcji w "Nieustraszonym" jest po prostu nudna. Tak jak można się było spodziewać, oparta jest na instrumentach perkusyjnych, rzadko jednak wykracza ponad mechaniczne wystukiwanie rytmu. Do chlubnych wyjątków należy "Shanghai Fight", które miejscami aż kipi energią. Bardzo dobrze wypada szczególnie motyw jaki pojawia się na samym końcu. Jego powtórzenie w "Mrs. Huo/Action" zdecydowanie ożywia ten miałki i nieciekawy utwór.
Ciekawiej wypadają fragmenty epickie, tutaj Umebayashi pozwala sobie na najszersze połączenie elementów wschodnich z zachodnimi. Oparty na marszowym rytmie główny motyw, który otwiera płytę ma w sobie styl i czar, chociaż w miarę rozwoju ciąży w stronę niepotrzebnego, przesadnego patosu. W sposób zaskakujący brzmi utwór "The School Opens". Gdyby nie artykuł Łukasza Waligórskiego o Umebayashim, pomyślałbym, że kompozytor wzorował się na jednym z tematów z "Laputy: Z amku w chmurach" Hisaishiego.
Jednak fragmenty, które sprawią słuchaczowi najwięcej przyjemności, to te, gdzie dominuje liryzm. Jak wspominałem jest to w większości liryzm w stylu zachodnim, co może nieco rozczarowywać. Tym niemniej talent Umebayashiego do tkania niezwykle subtelnych muzycznych wzorów w dużej mierze rekompensuje pewną banalność stylistyki. Zresztą miejscami miałem wrażenie, że kompozytor nie najlepiej się czuje w świecie rodzimej harmonii. Najłatwiej zauważyć to w "A Long Way Home", gdzie po nijakim fragmencie w stylu wschodnim pojawia się przepiękna melodia na klarnet z towarzyszeniem orkiestry. Jedynie brzmieniami etnicznych instrumentów dętych drewnianych Umebayashi kieruje znakomicie, ale i tak potrzebuje dla nich wsparcia tradycyjnej orkiestry jak w "Moon Explains".
Trzeba także przyznać, iż Umebayashi wiedział jak płytę zakończyć. Postawił na ocierającą się o najgorszy banał zachodnią poetykę z rzewną wiolonczelą i popową rytmiką, ale ta "piosenkowość" finału ma w sobie nieodparty urok i zaciera niesmak po niektórych utworach. Szkoda tylko, że trwa on tak krótko.
W muzycznym pojedynku dwóch stylistyk Japończyk zaserwował nam zaskakujący tryumf zachodnich technik kompozycyjnych. Trudno powiedzieć z czego to wynika. Być może potencjał wschodniego stylu zaczyna się wyczerpywać, a może Umabayashi jako w odleglejsze i może dla niego trudniejsze elementy zachodnie włożył więcej serca. Jednak nie mam wątpliwości, iż własne podwórko potraktował w tej kompozycji po macoszemu. Straciła na tym cała płyta, w której nie podlegający chyba dyskusji talent tego kompozytora objawia się w pełni zaledwie kilka razy. Nie nazwałbym tego może wielkim zawodem, ale "Nieustraszony" oscyluje zdecydowanie poniżej średniej, niezależnie czy oceniamy według wschodnich czy zachodnich standardów.
P.S. Oczywiście nie uważam utworu "Habanera" za tak słaby, ale jego niedopasowanie do całości materiału zawartego na płycie jest tak rażące, że w tym kontekście stawianie wyższej noty jest dla mnie niemożliwością.
0 komentarzy