Uwielbiane przez rzesze widzów i ciepło przyjmowane przez krytykę filmy z cyklu „Igrzyska śmierci” mają jedną wspaniałą zaletę. W przeciwieństwie do większości (może nawet wszystkich) kinowych hitów nie hałasują. Podczas gdy Hans Zimmer, Brian Tyler i im podobni wypełniają kolejne superprodukcje nieustającą kanonadą dźwięków, przygody Katniss Everdeen zaskakują ogromną powściągliwością w wykorzystywaniu muzyki.
Druga część serii, „W pierścieniu ognia”, przyniosła zmianę reżysera. Francis Lawrence utrzymał jednak generalne podejście do ścieżki dźwiękowej. Uniknął efekciarstwa, wykorzystując skromne, a precyzyjnie dobrane środki. James Newton Howard nie musiał więc szczególnie zmieniać przyjętej w „Igrzyskach śmierci” konwencji, chociaż w naturalny sposób nastąpiły pewne przesunięcia akcentów.
Zniknęła chociażby charakterystyczna, celtycka nuta, która w pierwszej części wprowadzała postać Katniss i jej najbliższe otoczenie. Pozostał po niej samotny, głuchy dźwięk, przywodzący na myśl wołanie zabłąkanego w puszczy ptaka. Uczestnictwo w Igrzyskach odmieniło bohaterkę. Trudno się więc dziwić, że na dźwięki, które definiowały ją poprzednio nie ma już prawie miejsca.
„W pierścieniu ognia” cechuje zresztą zaskakujący dla, nomen omen, rozrywkowej produkcji klimat. James Newton Howard nasyca poszczególne utwory łagodną elegijnością. Operuje bardzo eleganckim, głębokim brzmieniem orkiestry. Główny temat stanowi wyciszona wokaliza – tęskna, smutna, lecz nie rozdzierająca. Przypomina nieco „Lily’s Theme” Alexandre'a Desplata, pozbawiony jednak wytwornej ornamentyki. Ciche, gorzkie fragmenty (m.in. „Katniss Is Chosen”, „A Quarter Quell”) decydują o ogólnej atmosferze krążka.
Stosunkowo często powracają tematy znane z pierwszej części. Determinuje to w pewnym sensie lustrzana w stosunku do „Igrzysk śmierci” struktura filmu. Można więc znaleźć szereg utworów, będących odbiciem tych, które znalazły się na poprzedniej płycie (choć niekoniecznie w samym obrazie). „Let’s Start” odpowiada zatem „The Countdown”, a – jak nietrudno się domyślić – nieprzypadkowo jeden utwór zatytułowano identycznie jak poprzednio („Horn of Plenty”). Można Howardowi zarzucić, że trochę nadmiernie korzysta z dorobku pierwszej części. Miejscami sprawia wręcz wrażenie, jakby jedynie zmieniał stare utwory.
Z drugiej strony jednak pojawiają się nowe, godne uwagi elementy. Poza tematem głównym, ważną rolę odgrywa niezwykle empatyczny, trochę w stylu lirycznego Thomasa Newmana, motyw relacji łączących Katniss i Peetę („Just Friends”). Niektóre utwory fantastycznie sprawdzają się w filmie. Gitarowe „I Need You” co wrażliwszym widzom może wycisnąć łzy z oczu. Trochę cierpliwości wymaga muzyka akcji, w większości ostentacyjnie nieefektowna, oparta na budującej napięcie, miejscami intrygującej pracy perkusjonaliów i elektroniki. Na płycie wypada ona dość hermetycznie i raczej nie musiała się na niej znaleźć.
W tym miejscu pojawia się clou problemu z tą ścieżką dźwiękową. „Igrzyska śmierci” powściągliwość z filmu przeniosły na zaskakująco skromny krążek. Dzięki temu, że trwał zaledwie 40 minut, pozostawiał bardzo pozytywne wrażenie. Niestety „W pierścieniu ognia” idzie już szlakiem nieprzyzwoicie i głupkowato długich wydań kompozycji z filmów o superbohaterach. Najprościej rzecz ujmując, płyta jest o dobre pół godziny za długa. Można się spokojnie zdrzemnąć w trakcie i niemal nie zauważyć, że coś się straciło.
Nie mam więc większych zastrzeżeń, co do samej muzyki. James Newton Howard utrzymał klasę pierwszej części. Może trochę za mocno z niej czerpie, ale „W pierścieniu ognia” broni się unikalnym dla rozrywkowego kina, bardzo sugestywnym klimatem. Niepotrzebnie długie wydanie psuje efekt, wprowadzając przykry element nudy. Tyle, że gdyby „Igrzyska śmierci” trwały równie długo, i tam znalazłaby się nuda. Przy czterdziestominutowym wydaniu spokojnie zrównałbym „W pierścieniu ognia” z poprzednią częścią. W tej sytuacji wrażenie jest nieco gorsze, ale to i tak w swojej klasie i dla tego gatunku pozycja wyjątkowa.
Być może masz rację, ale dla mnie jednak o klasę niżej stoi muzycznie sequel od oryginału. Co ciekawe, z songtrackiem sprawa ma się inaczej.
Dla mnie ta ścieżka dźwiękowa jest o wiele lepsza. W pierwszej bardzo przeszkadzał mi motyw przewodni utworów (jak to zostało ładnie nazwane „celtycki”). Zato w drugiej części mamy świetne zestawienie utworów, mimo że kilka bym odrzucił, ale tylko po to , by skrócić długosć krążka.
Płyta jest bajeczna – Katniss, I had to do that, Just friends, The tour, Katniss is chosen, Bow and arrow, Let’s start, Monkey mutts, I need you, Arena crumbles, Good morning sweetheart – bezbłędne!