John Powell w formie! – tak w jednym, krótkim zdaniu można podsumować całą ilustrację do najnowszej bajki studia DreamWorks o smokach i wikingach. Po dość przeciętnym okresie, jakim były ostatnie trzy lata (jedynie dwie prace ponad średnią – z czego jedna do spółki z ‘ojciem’ Zimmerem) i wymęczonych partyturach do poprzednich dwóch animacji, kompozytor znowu zadziwia pomysłami, wirtuozerią i bogactwem tematów, oraz lekkością z jaką to wszystko… cóż, muzyka dosłownie unosi się w powietrzu.
Już początkowy "This Is Berk" dostarcza więcej wrażeń, niż niejedna partytura ubiegłego roku. Powell bawi się tu muzyką jak może – jest potężna sekcja smyczkowa i dęta, mnóstwo bębnów, delikatne flety, wspaniałe chóry… Wyraźnie słychać, iż projekt ten dostarczył mu wiele radości i mocno zainspirował, co być może twórca rozwinie jeszcze w najbliższej przyszłości – no i z pewnością dodał mu kolejne punkty do szacunku ze strony fanów/słuchaczy. A dalej jest jeszcze lepiej!
Mamy kapitalny i odrobinę złowrogi action score w najlepszym wydaniu ("Dragon Battle", "Battling The Green Death", "Counter Attack"); chwytające za ucho i za serce momenty romantyczno-liryczne ("Wounded", "Forbidden Friendship", "Romantic Fight") i równie dobre, trzymające w napięciu tematy dramatyczne ("The Downed Dragon", "Dragon's Den", "Ready The Ships"). A wszystko to skąpane w ciekawym, bogatym w odniesienia celtycko-skandynawskie, underscorze (przepięknie poetyckie głosy niewiast i/lub delikatne chóry żeńskie w tle!) – wokół którego osnute są nawet czasem całe tematy, jak w fantastycznych "See You Tomorrow" i "Test Drive" – oraz naznaczone do bólu wyraźnym stylem kompozytora, jak zwykle mistrzowsko łączącym elektronikę (w tym wypadku jednak bardzo skromną) z tradycyjną orkiestrą. Choć mam wrażenie, że po raz pierwszy czyni to na tak dużą skalę, gdyż zarówno bogactwo tematyczne, aranżacja, jak i orkiestracja robią tu potężne wrażenie przepychu rodem z Golden Age.
Oczywiście nie jest to kompozycja idealna – co to, to nie. Ale jej nieznaczne minusy, jakimi jest niewątpliwie czas trwania całości (70 minut to jednak za dużo, szczególnie, że jest tu nieco zbędnego materiału), rozbicie ilustracji na zbyt wiele, zbyt krótkich utworów (co niestety stanowi częstą praktykę kompozytora), czy też wyraźne zapożyczenia z wcześniejszych prac (pomysłowy recycling chociażby "Hancocka") nijak nie są w stanie zepsuć wspaniałego efektu, jaki wywiera ta kompozycja. Co prawda gdyby nie te minusy (chwilami frajda i napięcie siadają), to przypuszczalnie pokusiłbym się o jeszcze wyższą ocenę, gdyż przynajmniej połowa materiału tu zawartego bezsprzecznie na ‘piątkę’ zasługuje. Nawet zaserwowana pod koniec piosenka Jónsi (z niesamowitej grupy Sigur Rós), która mnie co prawda niespecjalnie porwała, brzmi dobrze i, co ważniejsze, pasuje do całości.
Jest więc partytura do "…Smoka" kolejną solidną pozycją – zarówno u Powella, jak i w tym, wciąż młodym przecież, roku – oraz pracą zwyczajnie wartą uwagi i zapamiętania. I właściwie nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko gorąco polecić całą ilustrację – z pewnością się nie zawiedziecie. Miłych lotów (w obłokach)!
Szlag by to, miała być piątka. Może ktoś usunąć tamten post? 😛
Słuchanie tej muzyki to czysta przyjemność i przednia zabawa w najlepszym wydaniu. Zasłużone 5/5
Może i bajka dla dzieci, ale jaka frajda było to oglądać:) i Słuchać