Lekarze na ekranie to z reguły bardzo mili, fajni goście, robiący wszystko, co w swojej mocy, by pomóc nam w chorobie. Elegancko ubrani, serdeczni, elokwentni. Taki portret lekarza telewizja serwowała od lat – choćby w „Ostrym dyżurze”, „Chirurgach” czy „Na dobre i na złe”. Ale w 2004 roku, gdy nastał czas na telewizyjnych antybohaterów, pojawił się on – cham, prostak, dziwkarz, rasista, seksista, ćpun i geniusz. Doktor Gregory House odmienił telewizję oraz seriale medyczne na zawsze, chociaż sama konwencja serii była bliższa kryminałowi. Jest choroba, doktorek ze swoją ekipą prowadzi rozpoznanie i próbuje dorwać zbrodniczą chorobę, często nie mogąc przy tym ufać swoim pacjentom. W końcu „Wszyscy kłamią”. Serial okazał się takim sukcesem, że powstało osiem sezonów (podobno mogą one zastąpić studia medyczne, aczkolwiek bym z tym uważał), a grającemu główną rolę Hugh Lauriemu zapewniło nieśmiertelność oraz międzynarodową sławę. Czy można to samo powiedzieć o oprawie muzycznej?
No właśnie i tu zaczynają się schody, gdyż albumu z muzyką instrumentalną do tego serialu jako takiego nie było. Paradoksalnie to dobra wiadomość, gdyż odpowiadający za score Jon Erlich i Jason Derlatka sięgnęli po minimalistyczną elektronikę oraz fortepian, niejako imitując dokonania Thomasa Newmana. Po ukończeniu trzeciej serii został wydany album z piosenkami, które wykorzystano w serialu. Czyli taka typowa składanka, piosenki z której najczęściej pojawiały się pod koniec każdego odcinka.
Na sam początek albumu dostajemy prawdziwą petardę – „Teardrop” formacji Massive Attack. Kompozycja w mocno skróconej, instrumentalnej wersji ubarwia czołówkę każdego odcinka (od sezonu drugiego w zmienionej aranżacji) i czyni to naprawdę świetnie. Minimalistyczna elektronika, wolno uderzająca perkusja, samplowany wokal Les McCann z utworu „Sometimes I Cry” tworzy potężny emocjonalnie utwór (fragment pojawia się też w finale serii czwartej). Massive Attack miał zawsze szczęście do wykorzystywania ich piosenek w filmach i tutaj też się to potwierdza.
Reszta aż tak wspaniała nie jest, gdyż to typowy misz masz spod znaku indie, popu, rocka. Bywa skocznie („Walter Reed” czy wręcz taneczne „Feelin’ Alright” z głosem nieodżałowanego Joe Cockera), kiedy indziej odrobinę surrealistycznie (Elvis Costello ze swoim „Beautiful”), ale też momentami materiał odpowiednio się wycisza (prześliczne, lecz oskarżycielskie w wymowie „Dear God” czy akustyczne „Waiting on an Angel”). Nic nowego, chociaż trzeba pochwalić, że wybrano dość nieoczywiste utwory z repertuaru znanych wykonawców. Problem w tym, że zestaw ten nie spina się w żadną konkretną całość.
Drugim mocno wybijającym się utworem na krążku jest cover przeboju The Rolling Stones „You Can’t Always Get What You Want”. Jest to o tyle niezwykle, że wykonuje go zespół tworzony przez tych aktorów serialowych, którzy potrafią śpiewać i grać na instrumentach (m.in. Hugh Laurie na klawiszach oraz Jesse Spencer, czyli doktor Chase na skrzypcach). Fajna i rozluźniająca wersja, dająca sporo radości podczas odsłuchu.
Krótko mówiąc, „House M.D.” to składanka niewyróżniająca się mocno z tłumu innych albumów z muzyką serialową. Ma dwa zarąbiste kawałki, do których będę wracał z wielką przyjemnością, a pojedyncze piosenki, w zależności od nastroju, włączam raz na jakiś czas. Fani serialu mogą do finalnej oceny dać pół nutki więcej, a nawet i całą, jeśli chcą. Ale nie musicie mi wierzyć na słowo, w końcu: WSZYSCY KŁAMIĄ.
0 komentarzy