Lasse Hallström to twórca kojarzony z kinem obyczajowym, ale w 2006 roku zrobił pewną woltę. „Blef” to historia oszustwa dokonanego przez pisarza Clifforda Irvinga (rewelacyjny Richard Gere), który postanowił napisać autobiografię Howarda Hughesa, tylko… bez udziału samego Hughesa. Kant trwał kilka miesięcy, aż w końcu wszystko wysypało się. Sam film jest zaskakująco dynamiczny, pełen biglu, świetnego aktorstwa oraz klimatu lat 70.
Szwedzki filmowiec zawsze miał dobrą rękę do kompozytorów, ale wybór Cartera Burwella początkowo mógłby się wydawać co najmniej zaskakujący. Owszem, maestro pracował przy bardzo skromnych projektach, ale ta tragikomedia wydawała się dosć nieoczywistym wyborem. A i sama muzyka jest niby w stylu kompozytora, ale jakby bardziej gitarowa niż zazwyczaj.
Jak zwykle w przypadku soundtracków Amerykanina, album to przeplatanka piosenek z oryginalną ilustracją. Są to przeboje z lat 70., dość znanych wykonawców (Clearence Clearwater Revival, Buffalo Springfield), ale za to mniej ograne filmowo. To ogromny plus. Dodatkowo wszystkie zachowują atmosferę tamtych lat, włącznie z podniosłym „Nixon’s The One”.
Główny temat Burwella oparty jest na Irvingu oraz jego kancie. Pojawia się w filmie bardzo często, gdy sytuacja wymaga karkołomnych decyzji lub bohater mocno balansuje na linie („The Hoax”, dynamiczne „The Stairway”, agresywne „The Art Gallery” czy powolniejsza wersja pod koniec „Never Heard of Him”). Motyw jest tutaj wygrywany najpierw przez gitarę akustyczną, następnie przejmuje ją elektryczna, a całość podlana jest bardzo zadziornymi uderzeniami perkusji, podkręcającymi nastrój. Sam temat wydaje się żywcem wzięte z danej dekady (spokojne na początku, ostre w środku „D.C” czy Hammondowy początek „Confessing”), choć dla wielu zbyt częsta jego obecność może nużyć.
Z drugiej strony to instrumentarium buduje bardzo nieprzyjemny suspens z lekko politycznym tłem. Powolne i oszczędne „The Box”, druga połowa „Confessing”, „Never Heard of Him” oraz finałowe „A Bad Year for Howard” są zdecydowanie mroczniejsze, pełne nawarstwiających się dźwięków gitar i psychodelicznych uderzeń perkusji, budujących niepokój. Te fragmenty dobrze oddają momenty, gdy Irving przestaje mieć kontrolę nad wszystkim i cała mistyfikacja jest bliska zdemaskowania, a jednocześnie pełnią rolę czystego underscore’u.
„Hoax” to jedna z mniej znanych ścieżek Burwella, ale też jedna z ciekawszych w dorobku tego kompozytora. Niby nadal w jego stylu, lecz potencjalnie bardziej chwytliwa, i to pomimo dość krótkiego czasu trwania. Tak zadziornego maestro nie słyszałem od dawna, a towarzyszące mu piosenki nie gryzą się specjalnie ze scorem.
0 komentarzy