Hitchcock
Kompozytor: Danny Elfman
Rok produkcji: 2012
Wytwórnia: Sony Music
Czas trwania: 38:40 min.

Ocena redakcji:

 

Biografia Alfreda Hitchcocka? Nie. Film o powstawaniu „Psychozy”? Nie do końca. Reżyser Sacha Gervasi oraz scenarzysta John J. McLaughlin zdecydowali się na dość odważny krok i odeszli od konwencji typowej biografii i kina quasi-dokumentalnego. Film przedstawia bowiem perypetie małżeńskie państwa Hitchcocków, w które wpleciono produkcję najsłynniejszego dzieła Mistrza Suspensu. Co ciekawe, proces twórczy artysty jest tu w sugestii sfabularyzowany – przedstawiony jako thriller psychologiczny, stanowiący umiarkowanie przekonującą próbę wejścia w umysł Hitchcocka. Powstały więc dwa bieguny ekspresyjności: melodramatyczny i somnambuliczny.

 

Danny Elfman zawsze dobrze czuł się w obszarze polaryzacji wyrazowej, więc spójna ilustracja filmu Gervasiego nie przysporzyła mu kłopotu. Obraz potrzebował archaizującej, przerysowanej i nieco hiperbolizującej wydarzenia ekranowe muzyki. Na polu funkcjonalności kompozytor niewątpliwie odniósł sukces, choć przy jego wrażliwości oraz umiejętnościach nie trudno o taki stan rzeczy. Dominujący wątek miłosny Elfman ocieplił udanym tematem ‘małżeńskim’, skrojonym w ładnej, romantycznej harmonii (obniżona pryma toniki – staroświecki zabieg liryczny), ale z pewnością nie wykorzystał jego potencjału aranżacyjnego. Mroczny geniusz umysłu Hitchcocka odmalował zaś tajemniczą melodią, której towarzyszą niepokojące frazy wiolonczeli i skrzypiec, lecz rzadko słyszaną w pełnej krasie („End Credits 1”, „Logos”), a raczej przetwarzaną w drobniejszych wartościach. Właściwie, to dzięki tym momentom muzycznym utrzymuje się efekt oniryzmu scen hitchcockowskich wizji, amplifikowanych później w jego twórczości filmowej.

 

elfman-3449712-1590001327Soundtrack traci niestety sporo w odbiorze autonomicznym, co u Elfmana jest raczej rzadkością. Podobnie, jak we „Frankenweenie”, muzyka zawodzi swoją, może nie prostotą, ale przewidywalnością – brakiem osobliwości, z których zawsze słynął Kalifornijczyk. Oczywiście w zestawieniu z kolegami po fachu wciąż nie traci charakterystycznego głosu, lecz nie realizuje z polotem swoich, wciąż przecież dobrych, pomysłów. Utwory „Hitchcocka” cechuje konstrukcyjna powtarzalność oraz fakturalna i emocjonalna nuda. Przy dość oszczędnych środkach orkiestrowych, brzmienie powinno jawić się jako selektywne, a sprawia wrażenie jednobarwnego, skondensowanego. Dzieje się tak, ponieważ instrumenty solowe wyłaniają się ze swoimi partiami tylko na krótkie chwile, po czym giną w kolorystycznie statycznej i melodycznie anonimowej toni, nic nie wnosząc do całości. Elfman zawsze preferował uwypuklanie pojedynczych głosów, ale w obrębie jakiejś złożonej całości, prezentującej wyrazistą myśl muzyczną, a nie kilku repetowanych interwałów (nużące, tercjowe ostinato…). Uwagę zwracają właściwie jedynie wspomniane figuracje wiolonczeli i skrzypiec, etniczna perkusja w „Explosion” (gamelan?) czy ‘horrorowy’ fortepian w „Celery”. Wyróżnia się też jazzowe „Selling Psycho”, ale trąca odpychającym banałem.

 

Ponieważ akcję filmu współtworzy powstawanie „Psychozy”, nie sposób nie doszukiwać się nawiązań do głośnej ścieżki Bernarda Herrmanna. Nie jest to jednak oczywiste w przypadku Elfmana, gdyż jego muzyczna ideologia wyrasta w dużej mierze ze stylu legendarnego kompozytora, zatem próba stylizacji byłaby daremna. Powstałby wtedy paradoks stylistyczny, czyli styl bazujący na stylu, próbujący imitować swą pierwotną postać, mając już w sobie jego pierwiastki. Elfman uniknął takiej sytuacji, nie robiąc w tym kierunku… nic, tylko pozostając sobą. To wystarczyło, aby wywołać u słuchacza skojarzenia z klasykiem (podobne zwroty melodyczne, półtonowe dysonanse), choć dominacja smyczków i ich duża ruchliwość (ostinatowe motywy) oraz lapidarne, ‘rzeczownikowe’ tytuły utworów wydają się  być elementami celowymi dla osiągnięcia tego efektu.

 

Mimo wszystko powstał score dość nowoczesny, a przynajmniej nie epigoński. Przywołuje zbliżoną w wymowie „Dolores Claiborne” (również smyczki jako baza), ale ma znacznie mniej ciekawych pomysłów instrumentacyjnych i rytmicznych. W przypadku „Hitchcocka” mamy raczej do czynienia ze stagnacją, niż kontynuacją stylu, aczkolwiek to kontrowersyjna kwestia.

Autor recenzji: Andrzej Szachowski
  • 1. Logos
  • 2. Theme from Hitchcock
  • 3. The Premiere
  • 4. Paramount and Out The Gate
  • 5. Mommy Dearest
  • 6. In Bed
  • 7. Impulses
  • 8. The Censor
  • 9. The Swim
  • 10. Peeping
  • 11. Sacrifices
  • 12. Walk With Hitch
  • 13. Celery
  • 14. Telephone
  • 15. Suspicion
  • 16. Explosion
  • 17. Selling Psycho
  • 18. Fantasy Smashed
  • 19. The Sand
  • 20. It's A Wrap
  • 21. Busted
  • 22. Saving The House
  • 23. Finally
  • 24. Home At Last
  • 25. End Credits 1
  • 26. End Credits 2
  • 27. Funeral March For A Marionette
3
Sending
Ocena czytelników:
0 (0 głosów)

1 komentarz

  1. Fortuna

    Przedostatnie paragraf bardzo trafny i ładnie sformułowany. Bardzo dobra recenzja, aczkolwiek poszczególne utwory oceniłbym inaczej.

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Asian X.T.C

Asian X.T.C

Rocznie na całym świecie powstaje mnóstwo filmów i nie mniej ścieżek dźwiękowych jest wydawanych na płytach. Zapoznawanie się z nimi wszystkimi jest z oczywistych powodów niemożliwe, dlatego nikt tak naprawdę nie wie ile arcydzieł i naprawdę świetnych ścieżek...

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...