Kiedy w pierwszej scenie filmu Tom Hiddleston zajada pieczeń z pieska sąsiada, apetyt widza na wielkie kino zostaje przewrotnie pobudzony. Zezwierzęcenie w adaptacji powieści J.G. Ballarda osiąga finalnie jednak dość bezpieczną formę, a brak psychologicznych podwalin pod coraz to nowe dewiacje czyni z fabuły Bena Wheatleya raczej sympatycznie ciepły pastisz społeczny, niż wstrząsającą wiwisekcję struktur współczesnej cywilizacji (okrytej zresztą retro płaszczykiem). To w ogóle wielce stylowa, wysublimowana pod każdym względem produkcja.
Dobitnie podkreśla to ścieżka dźwiękowa Clinta Mansella, który na potrzeby opisu skąpanych w dekadencji klas wyższych porzucił niejako swoje standardowe, podszyte elektroniką brzmienie na rzecz bardziej przyjaznych, wysmakowanych nut à la Philip Glass. Już od pierwszych taktów „Critical Mass” – notabene znaku rozpoznawczego soundtracku i jednego z najjaśniejszych jego utworów – uderza w nas niezwykła wytworność ilustracji, hipnotyzującej tyleż artystycznym sznytem, co swoistą jednostajnością dźwięków. Daleko jednak do nudy oraz przesadnej monotonii taktów, tudzież wrażenia przeszarżowania z formą. Muzyka powoli, lecz z dużą gracją i sporym wdziękiem sączy się z głośników, potrafiąc nie tylko oczarować odbiorcę, ale zaintrygować go, zadziwić.
Owszem, parę fragmentów odstaje nieco od reszty. „The Vertical City”, „Cine-Camera Cinema”, „The Evening's Entertainment” oraz pierwsza minuta „Blood Garden” nie są przy tym sporo słabsze jakościowo, a po prostu mniej atrakcyjne, nie tak angażujące, w końcu także nieco bardziej ilustracyjne w swej naturze, eksperymentalne. Underscore’u w czystej formie błahej tapety tu jednak nie uświadczymy – Mansell ani na moment nie zniża się do tego poziomu, nawet jeśli chwilami zdaje się o niego zahaczać. Nie pozwala mu na to zresztą mocno optymalna prezentacja materiału, który na krążku zamyka się w zaledwie niespełna trzech kwadransach solidnego grania.
Łatwo zatem wsiąknąć w kolejne, niezwykle klimatyczne utwory, dać się ponieść nutom, które bez problemu rozluźniają i jednocześnie przyciągają uwagę swym charakterem. Pełno w muzyce dźwiękowych smaczków i detali do wielokrotnego smakowania. Wszystko tu gra i cyka, a postawienie przez maestro w całości na żywe instrumenty jedynie dodaje punktów doświadczeniu, nadaje klasy tej kompozycji. Co prawda poszczególnych, wybijających się, tak zwanych "piątkowych" ścieżek nie ma tu zbyt wiele, lecz siła tej partytury polega właśnie na tym, że fascynuje jako całość – nawet jeśli tu i ówdzie melodie zdają się zbijać w jedną, większą masę.
Nie ma sensu zagłębiać się w detale rzeczonego albumu, gdyż radość z odsłuchu polega także na samodzielnym, niejako dziewiczym odkrywaniu kolejnych niuansów; zaskoczeniu z obcowania z mistrzowskimi solówkami fletów, skrzypiec, harfy czy też perkusji, jak i chłonięciu pełnej orkiestry w akcji – ze szczególnym uwzględnieniem sekcji dętej, która momentami naprawdę potrafi "dowalić do pieca". Co ważniejsze, część z tych tematów lub ich fragmentów potrafi umknąć w filmie kosztem innych odgłosów, okazjonalnych utworów źródłowych (patrz niżej) oraz samoistnie nakręcającego się chaosu. I choć muzyka nigdy nie schodzi na daleki, niezauważalny plan, do końca pozostając integralnym ogniwem opowieści, to ostatecznie większą frajdą dla odbiorcy jest jednak krążek od Silva Screen.
O ile zresztą ruchomy obraz szybko przemknął przez kinowe ekrany oraz zdążył się już zatrzeć odrobinę w świadomości widzów, o tyle jestem przekonany, że płyta będzie częstym gościem w odtwarzaczu niejednego melomana. To bez dwóch zdań jedna z najlepszych i najciekawszych pozycji sezonu, całego roku 2016 i w dorobku samego Mansella, dla którego pozostaje również całkiem oryginalnym, mocno nieszablonowym dziełem. Być może do historii muzyka ta nie przejdzie, nie zmieni jej biegu. Wątpliwym, by została przy tym zapomniana. Zwyczajnie na to nie zasługuje. Jest zbyt dobra.
P.S. Przez film przewijają się także fragmenty następujących kawałków: „Sundance Chant” by Gila, „Fly United” Amona Düüla, „Spoon” i „Outside My Door” grupy CAN, „Sailing By” w wyk. The Perry & Gardner Orchestra, „SOS” zespołu Portishead, „Co Co Pino” Deutsch Amerikanische Freundschaft oraz „Industrial Estate” formacji The Fall.
0 komentarzy