Pisałem o tym już wielokrotnie, ale ośmielę się wspomnieć jeszcze raz, że polski film od dawna nie miał tak dobrej passy. Od ładnych kilku miesięcy na ekranach naszych kin niemal nieustannie pojawiają się produkcje rodzimych twórców, które prezentują naprawdę wysoki poziom. Jednym z takich obrazów jest bez wątpienia "Hi way". To film stworzony przez artystów znanych pod pseudonimem Mumio – a więc ludzi rozśmieszających nas zarówno ze sceny jak i z telewizyjnego ekranu dzięki zabawnym spotom reklamowym. Ich niezwykle charakterystyczne poczucie humoru i zahaczające o absurd skecze, potrafią rozbawić nawet największego gbura. Nic więc dziwnego, że kiedy ogłosili chęć nakręcenia filmu, wszyscy spodziewali się komedii na miarę kultowego "Rejsu". Jednak jak się okazuje "Hi way" wcale komedią nie jest – tak przynajmniej twierdzą jego twórcy. To historia reżysera-nieudacznika (Jaca), który jedzie zrealizować fuchę – jakiś wywiad z biznesmenem – a po drodze marzy o tym, co chciałby naprawdę nakręcić. W podróży towarzyszy mu operator kamery Pablo, który zachęcony niezwykłymi wizjami Jaca także zapuszcza się w zawiłe meandry swojej wyobraźni. Rezultatem tego są mądre, a czasami głupie, zwykłe, czasami niezwykłe, ale przede wszystkim zupełnie odjechane historyjki, zaskakujące swoją różnorodnością i… muzyczną oprawą.
Tak niezwykły film wymagał niezwykłej muzyki, która od początku do końca realizowałaby wizję reżysera – Jacka Borusińskiego. Dlatego, wiele się nie zastanawiając, postanowił on poprosić o skomponowanie ścieżki dźwiękowej swojego przyjaciela ze sceny – Dariusza Basińskiego. Mimo, że Basiński żadnego wykształcenia muzycznego nie posiada, to wszyscy mogą podziwiać jego niezwykłe umiejętności podczas występów Mumio, gdzie gra na fortepianie, saksofonie, puzonie czy gitarze… Zresztą, jak sam twierdzi przedmiotów, z których potrafi wydawać jakiekolwiek dźwięki jest znacznie więcej. Z kolei Dariusz Basiński do pracy nad muzyką do "Hi waya" zaprosił Jarosława Januszewicza – członka Mumio niezbyt często występującego na scenie, ale mającego spory wkład twórczy w spektakle tej grupy. I tym sposobem ci dwaj panowie zabrali się za tworzenie najbardziej niezwykłej ścieżki dźwiękowej ostatnich lat…
Jako pierwsza w uszy rzuca się niezwykła stylistyka tej muzyki. Są to niemal wyłącznie piosenki, jedynie w kilku fragmentach ustępujące miejsca utworom typowo ilustracyjnym, takim jak "U Andrzeja kicz" czy "Ska dla Andrzeja". Jednak to, co jest w przypadku tej ścieżki dźwiękowej jeszcze ciekawsze, to niezwykłe zróżnicowanie pojawiających się tutaj języków. Okazuje się bowiem, że każda piosenka jest śpiewana w innym – mamy tutaj zarówno język francuski, niemiecki, węgierski, portugalski, włoski, brytyjski jak i czeski. Z jednej strony taki zabieg drastycznie obniża ilość osób, które są w stanie zrozumieć treść wszystkich tych piosenek, jednak z drugiej, daje niesamowite możliwości w budowaniu różnych klimatów i nastrojów. W takim przypadku nie jest już istotne, o czym dana piosenka mówi, ale jak brzmi. Zresztą te zróżnicowanie gatunkowe jest połączone także ze sporym zróżnicowaniem historyjek pojawiających się w filmie. Niektóre z nich posiadają muzykę współgrającą z obrazami, a niektóre wręcz przeciwnie. Przykładem niech tu będzie chociażby kawałek "Football in Ipswich", który pojawia się w scenie gry w piłkę – to przykład muzyki bardzo dosłownej. Z kolei połączenie ostrego, metalowego grania z dziadkami-internautami ma w sobie coś z kontrapunktu – choć bardzo nietypowego.
Każda piosenka jest tutaj inna i na swój sposób intrygująca. Czy to będzie węgierskie "Almali" czy śpiewana po portugalsku "Bossa nova sais da cama", w której gościnnie pojawia się żona Dariusza Basińskiego (Jadwiga), wszystkie one są swoistymi perełkami. W dużej mierze to zasługa właśnie Basińskiego, który je wszystkie śpiewa, pokazując przy okazji niezwykłe możliwości swojego głosu. Bo oto w "U Jaca przepych" słyszymy go wykonującego egzotyczne wokalizy rodem z Indii, żeby po chwili pojawił się w "Reggae fur Markus" śpiewając po niemiecku, w stylu Stefana Raaba, zakręcone reggae… Sporo jest na tej płycie takich kontrastów i różnic, które jednak bardzo dobrze charakteryzują sam film. Zresztą we wczuciu się w klimat obrazu poniekąd pomagają fragmenty dialogów, które przeplatają kolejne kawałki muzyczne. Są to chyba najbardziej reprezentatywne kwestie z poszczególnych historyjek, jakie pojawiają się w filmie. Z jednej strony takie rozwiązanie może się okazać pomocne i spodobać tym, którzy film widzieli, ale także zachęcić do wizyty w kinie tych, którzy jeszcze na nim nie byli. Jednak ktoś może też powiedzieć, że nie po to kupuje się soundtrack żeby słuchać na nim dialogów z filmu tylko muzyki… Całkiem nie tak dawno podobną konstrukcję prezentował soundtrack z "Czasu Surferów", co jednak nie pomogło mu w szerszym zaistnieniu…
Ostatecznie trzeba stwierdzić, że muzyka z "Hi waya" jest przykładem ścieżki dźwiękowej, jakich mało jest na naszym rynku. Z pewnością jest to wymarzona pozycja dla miłośników charakterystycznego poczucia członków Mumio, które można podziwiać zarówno na scenie jak i w reklamach pewnej sieci telefonii komórkowej. Muzyka ta wymyka się wszelkim schematom z jednej strony dopasowując się do niezwykłej wizji reżysera, ale także zachowując sporą autonomię. To kolejna ścieżka dźwiękowa, którą warto polecić tym, którzy znudzeni są już klasycznymi, pompatycznymi partyturami rodem z Hollywood.
0 komentarzy