Partytura Davida Jamesa Nielsena to kolejna płyta z kolekcji MovieScore Media, której zadaniem jest promowanie młodych lub nieznanych talentów i udostępnianie muzyki, która po prostu nie ma szans dotrzeć na sklepowe półki. Tyle tytułem wprowadzenia, gdyż zarówno o samym filmie, jak i kompozytorze trudno jest mi coś powiedzieć – spotykam się z nimi pierwszy raz. Muzyka spodobała mi się jednak na tyle, że z pewnością powiększę swoją wiedzę na ich temat przy najbliższej okazji.
Ilustracja Nielsena nie należy jednak do najłatwiejszych w odbiorze, gdyż powstała na potrzeby filmu grozy. Niemniej mogę powiedzieć, że to porządna robota, która śmiało może konkurować nawet z niektórymi dokonaniami Younga. Jak pisałem, film nie jest mi znany, lecz słuchając muzyki mam wrażenie, że sprawdza się w nim ona przynajmniej dobrze. Wszystko jest tu bowiem na swoim miejscu – gdy ma być cicho i spokojnie, to jest, a w stosownych chwilach następują wybuchy orkiestry. Nie jest to jednak typowa ilustracja do horroru – muzyka ta posiada swoją własną duszę, a kompozytor zdołał naznaczyć ją odpowiednim klimatem. I choć nie ustrzegł się on klisz i zapożyczeń, a całość ma nudne i ciężko słuchalne momenty, to jednak jest w niej coś, co potrafi zauroczyć.
Mówię tu szczególnie o pewnej dozie sentymentu i nieco sennym charakterze spokojniejszych ścieżek. Nielsen wyraźnie wzorował się tu na pracach wspomnianego Younga, jak choćby "The Exorcism of Emily Rose", ale z drugiej strony równie dużo tu podobieństw do kompozycji JNH, w szczególności do "Osady" i "Szóstego zmysłu". Mamy więc podobne instrumentarium, wykorzystane chwilami w ten sam sposób. Szczególnie słychać to w utworze "Who's Ina?", który nagle rozbudza słuchacza ślicznym skrzypcowym solo w towarzystwie fletu. Oczywiście im dalej w płytę, tych takich podobieństw jest więcej. Ciekawostką jest fakt, że MSM nie tak dawno wydało podobną płytę o takim klimacie – "Shadow In The Trees". Jak widać Howard odcisnął spore piętno na początkujących kompozytorach. Chwilami płytka przypomina mi też dość mdłą ilustrację do "Cold Mountain" Yareda, ale ma z nią zdecydowanie najmniej wspólnych elementów i jest to porównanie na zasadzie gry w skojarzenia 🙂
Oryginalność nie jest więc siłą tej płyty, więc co jest? Z pewnością próba "przemowy" własnym językiem i ciekawym klimatem. Nielsen nadał tej kompozycji interesujący styl, choć ten z łatwością może umknąć przy pierwszym odsłuchu. Tym bardziej, że przez większą część płyty nic się nie dzieje, a w uszy wkrada się pewna monotonność tematyczna i zwykła tapeta. Ale gdy wsłuchać się nieco bardziej, można dostrzec sporo fajnych zabiegów, jak np. dodatkowe odgłosy w "Ghost Awaken" czy trąbki w rozpisanym na dwie części finale (spadek po "Znakach"?).
Nie będę zachęcał do sięgania po tę płytkę – muzyka została wydana w limitowanej serii, tylko i wyłącznie po to, aby wypromować nazwisko Nielsen i dotrzeć do grona wielbicieli muzyki filmowej. Oni z pewnością powinni zwrócić uwagę na "Haunting Villisca", bo jest to mimo wszystko interesująca na swój sposób kompozycja. Impulsem dla pozostałych może być jedynie ciekawość lub brak lepszego zajęcia. Mówiąc krótko: dla koneserów i wytrwałych.
0 komentarzy