Bardzo byłem ciekaw jak Nicholas Hooper wyjdzie ze spotkania z "Harrym Potterem i Zakonem Feniksa". Jakby nie było zastąpił, na kompozytorskim stołeczku potterowego cyklu, samego Johna Williamsa ("Kamień filozoficzny", "Komnata tajemnic", "Więzień Azkabanu") i Patricka Doyle’a ("Czara ognia"). Chociaż Hooper ma na koncie więcej niż dziesięć partytur, to nie ma wśród nich nic przykuwającego uwagę. Już nawet nie ma sensu próbować porównywać go z wyżej wymienionymi. Patrząc z perspektywy skali przedsięwzięcia, która niewątpliwie przy produkcji kolejnych odsłon przygód nastoletniego czarodzieja, jest wręcz niewyobrażalnie wielka, kompozytor zdaje się być debiutantem, a w najlepszym wypadku początkującym. Nasuwa się więc pytanie, czy brak jakiegokolwiek doświadczenia z wysokobudżetowymi produkcjami, nie przeszkodził mu w stworzeniu partytury godnej prac poprzedników?
Otóż przeszkodził. Hooper nie tylko nie dogonił Williamsa, ale też ledwo dostrzegł za rogiem uciekającego Doyle’a. Całkowicie odszedł od tego co zrobili, zrezygnował z wyszukanej tematyki słynnego Amerykanina i orkiestralnej mocy Szkota. W zamian popełnił dzieło nierówne, niewyróżniające się ani tematyką, ani orkiestracjami, a miejscami wręcz pozbawione nawet minimalnej słuchalności. Tak jak kolejne ekranizacje powieściowej serii z każdym filmem są coraz lepsze, tak muzyka zdaje się obniżać loty – z wyjątkiem williamsowego "Więźnia…" pozostającego na szczycie muzycznego podium. Niedługo pewnie zanurkuje gdzieś w lochy Hogwartu pociągając za sobą biednych Hooperów, których nieodpowiedzialni producenci wrzucają na głęboką wodę bez wcześniejszego upewnienia się, czy potrafią pływać. Już nie wystarczy spojrzeć głęboko w oczy i spytać: "Synu, dasz sobie radę?". Odpowiedź twierdząca bez dowodów owocuje potem takim "Zakonem Feniksa" absolutnie niegodnym niczego.
Kompozytor zawiódł niemal na każdym froncie. Słuchacza przede wszystkim dotknie niska jakość tematyczna, która stanowiła jedną z mocniejszych stron potterowego cyklu. Williams napisał prześliczny temat główny dla pierwszej części, "Hedwig's Theme" (wszyscy mędrcy świata zastanawiają się, dlaczego temat rozpoznawczy dla serii dostał tytuł na cześć sowy Harry’ego), oraz "Gilderoy Lockhart" dla drugiej. W trzeciej maestro zachwyca "A Window To The Past" i "Double Trouble". W czwartej odsłonie, Doyle dorzucił od siebie pełen rozmachu "Quidditch World Cup", temat miłosny "Harry in Winter" i przypisany Sami-Wiecie-Komu "Voldemort". A Hooper co skomponował? Dobre pytanie. Otóż wstępnie nowe tematy przedstawia sam początek płyty – to co jednak przyjdzie nam usłyszeć przechodzi obok ucha wzbudzając minimalne zainteresowanie. Zaskakujące pojawienie się w "Fireworks" elektrycznej gitary nieco psuje kompozycję, ale poza tym jest to całkiem ciekawa, radosna melodyjka, świetnie nadająca się na otwarcie.
Zaciekawienie utrzymuje się wraz z początkiem utworu poświęconego nowej postaci, "Professor Umbridge", kiedy to można wyczuć łechtającą muzyczne zmysły specyfikę williamsowego stylu. Co ciekawe, niekoniecznie z "Harry’ego Pottera", a raczej z "Kevina samego w domu" albo "Hooka", jednak ani na chwilę nie zbliża się do poziomu mistrza. To raczej znośna inspiracja. "Another Story" wreszcie przypomina, z jakiego filmu jest to ścieżka dźwiękowa. Temat przewodni serii, czyli "Hedwig's Theme" pojawia się na płycie w dosłownie kilku kluczowych dla filmu momentach, w "Another Story" i "A Journey To Hogwarts" – są to jednakże kilku, kilkunastosekundowe nawiązania, co nijak ma się do założenia kontynuacji. Ciągłość tematyczna przez brak w pełni rozwiniętego potterowskiego znaku rozpoznawczego praktycznie nie istnieje. A należy zauważyć, że jest to jedyne nawiązanie do poprzednich części.
Braki w warsztacie Nicholasa Hoopera pojawiają się w niemal wszystkich utworach. Przykładowo "The Kiss", które ilustruje jeden z najbardziej wyczekiwanych przez fanów momentów – pierwszego pocałunku Harry’ego z jego miłością, Cho Chang. Oczekiwałem, i nie ja jeden, wspaniałego tematu miłosnego, takiego, który chociaż trochę dorównywałby kompozycji Doyle’a. Ale zamiast tego, Brytyjczyk serwuje jakieś bezpłciowe pomruki skrzypiec i dzwoneczków, co nie ma żadnej wymowy, ani emocjonalnego podłoża. Kompozytor całkowicie wyminął się ze znaczeniem scen także w innych utworach. "The Hall Of Prophecies" ilustrujące jedną z najistotniejszych sekwencji ani trochę nie oddaje powagi, ani dramatu, jaki ma tam miejsce. Podobnie "The Death Of Sirius". Ginie jedna z najważniejszych postaci, mężczyzna będący ostatnim członkiem rodziny Harry’ego Pottera, a Hooper nie potrafi wzbudzić najmniejszej reakcji emocjonalnej. Aż strach pomyśleć jak bardzo przez ten podkład może polec scena w filmie.
Kolejność utworów na płycie nijak ma się do obrazu, co automatycznie każe zadać sobie pytanie, co miało na to wpływ? Gdyby spójność kompozycji była na wysokim poziomie i płytę rzeczywiście dobrze by się słuchało, powiedziałbym że to dla dobra słuchacza. Prawda jest jednak taka, że poza kilkoma ciekawszymi momentami, "Zakon Feniksa" daleki jest od jakiejkolwiek słuchalności, a funkcjonalności w filmie daleko do partytur Williamsa. Hooper chciał zmienić charakter ścieżki dźwiękowej, co mu się udało, ale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zabrakło magii. No i ten koniec. "Loved Ones & Leaving" to niemrawa, niewyróżniająca się niczym przygrywka, a stanowi zakończenie soundtracku… Koniec, The End, Fin i tak dalej – to zamknięcie pewnej klamry, co powinno być zaznaczone w utworze. Tymczasem kompozytor kilkanaście sekund przed końcem utworu, stara się rozkręcić, ale nagle czas mu się kończy. I bach. Taki ma finał najsłabszy score potterowskiej serii.
Koślawa recenzja. Oceny na wrażeniometrze maksymalnie zaniżone.
Ocena jak najbardziej właściwa, chyba najgorszy ze wszystkich Potterów.
Najgorszy jest Książę
Bez przeady, najpiękniejszy utwór z płyty, „Dubledore’s Army”, ma dwa punkty? A „Death of Sirius” jeden? Zawiodłam się, muzyka jest b. dobra, ale to nie Williams. I nie rozumiem jednego: Desplat jest wyżej? HP 7 ma najgorszą muzykę.
Ja także nie zgadzam się z recenzją. Jest po prostu niesprawiedliwa. Nie zgadzam się też, że HP7 ma najgorszą muzykę. Moim zdaniem ma ją HP6. Co do Zakonu Feniksa muzyka jest bardzo dobra. Fajnie skrojona płytka, bardzo dobre tematy, niezła akcja, fajny, kameralny, a także mroczny klimat. Szkoda, że dwa moje ulubione utwory zostały ocenione na 2 (przejmujące Possession, Room of Requirements). A stwierdzenie, że muzyka nie potrafi wzbudzić żadnej reakcji emocjonalnej jest po prostu bzdurą.