Nicholas Hooper to chyba najmniej doceniany twórca muzyki do filmów serii "Harry Potter". Wraz ze swoją ścieżką do piątej części wprowadził nieco zamieszania, tworząc inne brzmienie dla zmagań młodych czarodziejów. Dlatego też nie spotkała się ona ze zbyt dobrymi opiniami. Nowy styl wprowadził za to wiele świeżości do serii, a piszącemu te słowa przypadł nawet do gustu. Jednak o ile w przypadku "Zakonu Feniksa" było to całkiem interesujące doznanie, to przy "Księciu Półkrwi" znacząco traci ono na sile.
Ale krążek nie zaczyna się wcale tak tragicznie. Otwierający go "Opening" prezentuje ciekawie rozwijające się aranżacje na skrzypce, z towarzyszącymi im uderzeniami – wtedy też muzyka w filmie daje o sobie najlepiej znać. Potem pojawia się mroczne "In Noctem", śpiewane przez chór, który rozpoczyna kolejny rok w Hogwarcie – scena ta została usunięta z filmu, ale motyw pojawia się parę razy w tle. Patrząc po tytułach utworów, to najczęściej słychać go, gdy Dumbledore coś mówi ("Dumbledore’s Speech", czy "Dumbledore’s Foreboding") i trzeba przyznać, że wybija się on wtedy, tworząc atmosferę napięcia i zbliżającego się niebezpieczeństwa. Trzecim utworem, jaki przykuwa uwagę na początku krążka jest "The Story Begins" – rozpoczyna się wiolonczelą, która kopiuje narastający i opadający styl gry skrzypiec, obecny później praktycznie zawsze w muzyce Hoopera. Jest to całkiem ciekawy, skoczny motyw, w którym underscore nie powoduje jeszcze zniesmaczenia.
Dalej kompozytor zdaje się już kompletnie rezygnować z rozwiniętych motywów, na rzecz muzyki bardziej minimalistycznej. Atmosfera generowana jest w większości przez przeważający na płycie underscore – struktura kolejnych ścieżek często oparta jest na narastaniu i opadaniu. Ma się wrażenie, iż Hooper chce w ten sposób sprawić, by klimat stał się bardziej mroczny i hermetyczny, ale po jakimś czasie powoduje to tylko zmęczenie u słuchacza. Mimo wszystko parę tematów może tutaj zwrócić uwagę – np. "Into the Pensieve" z ciekawym chórem, czy "Malfoy’s Mission" oparty o fortepian i flet. Jednak wszystkie te ścieżki kończą się, gdy tylko nabiorą na sile. Staje się to często tak nagle, że człowiek czuje się brutalnie wyrwany z historii, jaką dany utwór opowiada. Wrażenia z odsłuchu często się więc wahają, co znacząco wpływa na ostateczną ocenę muzyki.
Miłość inspiruje każdego artystę, a w najnowszych częściach Harry’ego Pottera ma ona coraz większą wagę – w "Księciu Półkrwi" poświęcono dużo czasu na przedstawienie właśnie tej sfery życia bohaterów. Na płycie znajdziemy więc kawałki odwzorowujące owe emocje. Pierwszy to subtelne "Ginny", które w połowie właściwie zamienia się na motyw znany z dzieł Johna Williamsa. Znacznie lepiej prezentują się już utwory "Harry & Hermione" i "When Ginny Kissed Harry" – w nich też motyw miłosny rozwija się, dzięki harfie, gitarze i skrzypcom. Temat jest prosty, łatwo wpada w ucho i w tym też tkwi jego największa siła. Jednak nie jest ona na tyle duża, aby wyróżnić się na tle wszechobecnego underscore. Brakuje tu jakiegoś emocjonalnego kopa – i to nie takiego, który bazuje jedynie na narastających skrzypcach, jakie serwuje nam cały czas płyta. Tutaj aż prosi się o coś bardziej…magicznego.
Krucha tożsamość muzyki to zresztą największy błąd Hoopera. W porównaniu z "Zakonem Feniksa" nie słychać też żadnego postępu, a utwory takie jak "Living Death", czy "The Weasley Stomp", to praktycznie kopie tamtej ścieżki, potwierdzające jedynie brak nowych pomysłów. Oczywiście pojawiają się małe przebłyski – do tych już wymienionych, możemy dorzucić jeszcze energiczne "Journey to the Cave" (trochę w stylu "Piratów z Karaibów"), czy pełne napięcia "Inferi in the Firestorm". Jest to jednak zdecydowanie za mało – tym bardziej, że kompozytor zupełnie zaprzepaścił istotne fragmenty filmu, w których ważą się losy głównych bohaterów. W takich momentach winny pojawiać się pełne ekscytacji motywy, podkreślające odpowiednio akcję. To wtedy muzyka ma zresztą najwięcej szans, aby rozwinąć skrzydła. Tu jednak tego nie ma. Tam, gdzie powinniśmy usłyszeć całą gamę muzycznych emocji, pojawiają się wciąż te same dźwięki i brzmienia. W muzyce w ogóle nie czuć powiązania z konkretnymi scenami – tak jakby to, co dzieje się z bohaterami w ogóle nie miało znaczenia. Najbardziej boli to w tak ważnych fragmentach, jak "The Killing Of Dumbledore" i "Dumbledore’s Farewell", gdzie tragiczny finał wiele traci na swoim wydźwięku, bo muzyka wciąż uparcie raczy nas minimalizmem.
Pisząc tą recenzję nasunęła mi się dosyć prosta analogia. Otóż jedynym, co było mi w stanie naprawdę osłodzić kontakt z tą muzyką, był batonik "Maciek". Pyszne toffi oblane czekoladą dało mi więcej przyjemności, niż cała ta ścieżka dźwiękowa. I choć spałaszowałem go w bardzo krótkim czasie, to nadal czuję jego smak. Myślę, że oddaje to w pewien sposób naturę muzyki Nicholasa Hoopera. Jest ona zupełnie jak batonik, który zjadłem – z tym, że nie do końca spełnia swoją rolę. "Maciek" może nie jest ideałem wśród słodyczy, ale zjadłem go z przyjemnością. Natomiast słuchając tej płyty miałem ciągłe wrażenie niedostatku – brakowało mi jakiejś symbolicznej nuty, czy dwóch, które wzbogaciłyby całą partyturę i dodały jej odpowiedniego smaczku. Poza paroma przebłyskami, ta ścieżka dźwiękowa nie jest bowiem w stanie pozostać w głowie słuchacza na dłużej. Większość osób odsłucha ją raz, może dwa i już do niej nie wróci. Podczas gdy ja sięgnę po kolejny batonik…
P.S.: Recenzja nie jest w żaden sposób sponsorowana przez producenta batonów "Maciek". Mimo wszystko spróbujcie. Polecam ;).
Dumbledore’s Farewell to znakomity utwór, a dostał tylko dwójeczkę ? Lekka przesada rzekłbym. Cały score taki sobie, ocena na 3
Ten najazd na Zakon i Księcia jeśli chodzi o soundtrack to zdecydowanie przesada.