Musicale powracają! Ten, dość specyficzny, gatunek filmowy swoje tryumfy święcił w pierwszej połowie XX wieku. Jego popularność była tak wielka, że przez szereg lat musicalom poświęcano nawet odrębne kategorie Oscarowe. Widowiskowe połączenie tańca, śpiewu, muzyki i filmowej materii było miejscem narodzin wielu gwiazd aktorskich jak i legendarnych kompozytorów. Z czasem zainteresowanie musicalami nieco opadło ustępując miejsca innym gatunkom filmowym. Mimo że nie wywoływały one już takiego zachwytu, nadal były jednak obecne na filmowej scenie, przynosząc swoim twórcom uznanie i sławę. W końcu gdyby nie musicale nie byłoby teraz słynnego Johna Travolty ("Grease", "Gorączka sobotniej nocy") a John Williams nie otrzymałby swojego pierwszego Oscara (za "Skrzypka na dachu"). Pod koniec lat 80', kiedy filmowe musicale przeżywały poważny kryzys, wytwórnia Walta Disney'a (która była wtedy w finansowym dołku) postanowiła zaryzykować i wyprodukować "Małą Syrenkę" – animowany musical. Film okazał się komercyjnym sukcesem i utorował drogę dla innych tego typu produkcji. W kolejnych latach tryumfy święciły takie obrazy jak "Alladyn", "Piękna i Bestia" czy "Król Lew". Sukcesy animowanych musicali były sygnałem dla producentów, że na rynku filmowym wytworzyła się pewna nisza. Po ubogich latach 90' do kin zaczęły więc trafiać produkcje, które miały tę niszę wypełnić: "Moulin Rouge", "Chicago" i "Tańcząc w ciemnościach". Ich sukces pokazał, że współczesna widownia spragniona jest musicali. Nie dziwi więc coraz częstsze pojawianie się na kinowych ekranach takich przebojów jak "Dreamgirls" czy "Hairspray".
"Lakier do włosów" to naiwna historia opowiadająca o uniwersalnych wartościach, którą z łatwością powinna zrozumieć widownia w każdej grupie wiekowej i społecznej. Podejmowany jest tutaj temat nietolerancji "inności" (otyłości, koloru skóry) i oczywiście siły miłości. Fabuła tego musicalu jest tak prosta i banalna, że aż dziw bierze, że ktoś chce to oglądać. Jednak w musicalach treść nie jest tak istotna jak sposób jej przedstawienia. Wystarczy kilka rewelacyjnych melodii, błyskotliwa gra aktorska, świetny wokaliści i sukces gwarantowany. "Hairspray" ma wszystkie te elementy w odpowiednich proporcjach. Jeśli w obsadzie pojawiają się takie gwiazdy jak Michelle Pfeiffer, Christopher Walken, Amanda Bynes czy legenda musicali – John Travolta – to czy można chcieć czegoś więcej? Zwłaszcza, jeśli ten ostatni gra tutaj ogromną kobietę o uroczym imieniu Edna..!
Musical to przede wszystkim piosenki. To one są sposobem na przedstawienie fabuły i wyrażenie emocji głównych bohaterów. Błyskotliwie skomponowane i brawurowo zaśpiewane piosenki musicalowe przechodzą często do historii sławiąc swoich twórców i wykonawców, przez kolejne dekady. W "Hairspray" trudno znaleźć jakiś jeden, konkretny utwór, który ma szansę na zostanie ponadczasowym hitem, jednak wysoki poziom wszystkich kompozycji przynosi chlubę ich kompozytorowi – Markowi Shaimanowi. Ten mało znany twórca muzyki, przede wszystkim do filmów z Billym Cristalem, pokazał tutaj, że jest kompozytorem z najwyższej półki. "Lakier do włosów" pierwotnie został napisany przez Shaimana jako musical sceniczny. Widowisko odniosło ogromny sukces, jemu samemu i przynosząc nagrody Grammy i Tony. Ekranizacja "Hairspray" była więc tylko kwestią czasu, a zatrudnienie Marka Shaimana i współautora teksów, Scotta Wittmana, wręcz koniecznością. Efekty tego, które od kilku tygodni możemy oglądać w naszych kinach, są imponujące.
"Hairspray" to gigantyczna dawka zabawy w najczystszej postaci. Już początek filmu i otwierająca go piosenka robią piorunujące wrażenie – i tak do samego końca. Jeżeli ktoś usiedzi w kinowym fotelu podczas tego kawałka, bez chociażby tupania nogą, to znaczy, że jest ponurakiem do kwadratu i nie ma dla niego nadziei. Słodki wokal Nikki Blonsky, dynamiczna rytmika i świetna melodia epatują optymizmem i radością. Soundtrack bardzo dobrze oddaje nastrój filmu i nawet jeśli się go nie widziało to nie trudno sobie wyobrazić panującą na planie atmosferę. Z drugiej strony znajomość filmu przed przesłuchaniem płyty, zdecydowanie pomaga później znaleźć na niej drobne niuanse, które przygotowali dla nas twórcy muzyki. Jedną z takich ciekawostek jest nawiązanie Johna Travolty do jednej ze jego przyśpiewek z "Grease"… warto jej poszukać.
Jeśli chodzi o zdolności wokalne poszczególnych artystów i ich wpływ na jakość muzyki, to jest różnie. Zdecydowanie zachwyca absolutna debiutantka Niki Blonsky, pulchna odtwórczyni głównej roli, która swoim głosem i charyzmą przyćmiewa pozostałe gwiazdy. Można wręcz uznać, że jest to objawienie na miarę, ubiegłorocznej zdobywczyni Oscara, Jennifer Hudson z "Dreamgirls". Na drugim biegunie umiejętności wokalnych znajduje się zdecydowanie Amanda Bynes – młoda hollywoodzka gwiazdka, z całkiem sporym dorobkiem komedii romantycznych na koncie. Nie pojawia się ona tutaj, co prawda zbyt często, ale i tak w tych nielicznych wejściach brzmi dość przeciętnie – co najwyżej poprawnie. Ciekawostką jest też głos Johna Travolty, który usilnie starał się tutaj śpiewać jak kobieta (czego zresztą wymagała od niego rola Edny). Efekt tego jest dość dziwny, zwłaszcza jeśli słucha się tego z płyty. W filmie gra aktorska Travolty rekompensuje jego nienaturalnie zmieniony głos (ni to kobiecy, ni to męski). Podobać się może ostry niczym brzytwa wokal Michelle Pfeiffer, grającej w "Hairspray" czarny charakter. Trudno wyobrazić sobie w tej roli kogoś innego, równie przekonywującego.
Soundtrack z "Lakieru do włosów" to pozycja dla wszystkich uwielbiających proste, pełne radości, kolorów i optymizmu amerykańskie przeboje z lat 60'. Tutaj znajdziecie ich na pęczki. To taka niezobowiązująca rozrywka, która porwie do tańca nawet największego ponuraka. Może przy okazji niektóre teksty piosenek skłonią kogoś do głębszej refleksji, nad problemami segregacji rasowej i nietolerancji, ale zdecydowanie nie jest to główną intencją twórców "Lakieru do włosów". Niestety takie stężenie słodyczy, radości i zabawy na dłuższą metę może być męczące, stąd dotrwanie do końca płyty jest dość trudne. Wiadomo – cukier krzepi, ale co za dużo to niezdrowo.
0 komentarzy