„Gość w dom, Bóg w dom” – jak mówi stare przysłowie. Ale czy rzeczywiście? W przypadku Davida sprawa nie jest prosta. Kiedy pojawia się w drzwiach domu Petersonów, za jego ogładą, szczerym uśmiechem, życzliwością oraz pomocną dłonią kryje się coś, co wzbudza podskórny niepokój u najstarszej latorośli, Anny. Czy słusznie powinna być zaalarmowana, kiedy wszyscy wokół nie mogą się Davidowi oprzeć? O tym warto przekonać się w kinie, bowiem film Adama Wingarda potrafi nie raz pozytywnie zaskoczyć. Tym większa szkoda, że przemknął on przez repertuar dość niezauważenie.
Dużym atutem całej produkcji jest strona audio-wizualna, miejscami niezwykle klimatyczna. Wedle listy płac, za muzykę odpowiada Steve Moore – autor ilustracji do poprzednich produkcji reżysera. Jego score (o którym więcej w osobnej recenzji) stanowi jednak mało istotny element „Gościa”. Ten bowiem piosenkami stoi, które wyraźnie mu służą – i to one właśnie zostały wydane.
Od pewnego czasu da się zauważyć, że elektroniczne rytmy rodem z lat 80. przeżywają drugą młodość. „The Guest” idealnie wpisuje się w ten nurt, stanowiąc udany powrót do charakterystycznej atmosfery tamtej dekady, co dodatkowo potęguje również sam film – jako żywo wyjęty z najlepszego okresu tanich akcyjniaków i B-klasowych thrillerów. Rezultatem tego zbiór chwytliwych, często mocno tanecznych rytmów, głównie spod znaku disco i techno, które reżyser osobiście (i z sukcesem) dobrał do poszczególnych scen.
W większości są to starsze, ale szczęśliwie nie ograne i niezbyt popularne dotychczas wśród ogółu przeboje/artyści, o hipnotyzującym brzmieniu, od którego łatwo jest się uzależnić oraz pulsujących, transowych melodiach, jakie często uzupełniają banalne wręcz teksty o miłości. Kicz? Jasne, ale kicz kontrolowany, świadomy, którego słucha się wybornie!
Mamy tu jednak do czynienia z ciekawym paradoksem. Gros utworów zaznacza się bowiem na ekranie w stopniu minimalnym, często pojawiając się na dalekim tle, dosłownie na chwilę i jeszcze częściej ustępując nagłym cięciom montażowym. To nie kiksuje i nie razi co prawda, ale sprawia, że choć przez cały seans muzyka jest wyraźnie obecna i dosadnie działa na naszą podświadomość, to jednak trudno zeń cokolwiek zapamiętać.
Wyjątki są dwa – otwierające album „Haunted When The Minutes Drag” to ciekawa próba zajrzenia Davidowi w głowę, odpowiednio przy tym wyeksponowana. Z kolei romantyczne „Anthonio” to swego rodzaju muzyczna wizytówka filmu – to właśnie przeciągnięty przez syntezatory, ujmujący głos Annie towarzyszy najważniejszej relacji w filmie, przez co pojawia się więcej, niż raz i również dostaje stosowne pięć minut. Te dwa kawałki to zresztą także najlepsze, co znajdziemy na krążku i bardzo łatwo jest się w nich zatracić – nawet przy założeniu, że na co dzień nie gustujemy w podobnej stylistyce.
Pozostała część materiału, choć także ma momenty (‘here’s wrażeniometr!’), jest już bardziej anonimowa, co wiąże się zarówno z brakiem lepszego punktu zaczepienia na dużym ekranie, jak i z pewną monotonią dźwięków. Poszczególne kawałki potrafią być do siebie bliźniaczo podobne (zresztą kilku wykonawców powtarza się na trackliście), a melodie często zbyt jednolite, dłużące się, przez co słuchaczowi bez większego obycia łatwo się tu będzie zgubić.
Tym samym „Gość” jest na dłuższą metę pozycją, którą łatwo polecić, bo elektryzuje już od pierwszych nut, lecz niekoniecznie utrzymuje poziom do tych ostatnich. To tytuł o niezwykle spójnym i atrakcyjnym klimacie jako takim, którego pojedyncze elementy nie zapisują się jednakże w pamięci niczym szczególnym. 3,5 nutki (tudzież 4 z minusem) to zatem trafny kompromis. Acz nie ulega wątpliwości, że płyta ta gościć będzie w odtwarzaczu nie raz…
Świetna muza fajnie wypadająca w obrazie, za całokształt niech będzie i 4.
jeśli poszczególne utwory Clan of Xymox są w najmniejszym stopniu do siebie podobne to autor tej recenzji skądinąd dobrej musi uważniej słuchać, a może recenjza została napisana za szybko 😉 pozdrawiam
Nigdzie nie pisałem o Clanie per se, tylko o ogólnym wrażeniu – stylistycznie poszczególne ścieżki oscylują wokół podobnych brzmień i klimatów 🙂