Dzień świstaka
Jak wszyscy wiemy, 2 lutego wypada Dzień Świstaka. W miasteczku Punxsutawney jest tradycja, że tego dnia świstak Phil przewiduje, czy zima jeszcze potrwa 6 tygodni, czy może jednak szybko przyjdzie wiosna. Wszystko zależy od tego, czy nasz zwierzęcy pogodynek zobaczy swój cień. I to właśnie tam przybywa bohater klasyka komedii z 1993 roku… „Dzień świstaka”, czyli zblazowany prezenter pogody Phil Connors (genialny Bill Murray). Po przeprowadzeniu relacji, kładzie się spać w wynajętym pokoju pensjonatu. Ale po przebudzeniu okazuje się, że… znowu jest dzień świstaka. Co z tym fantem zrobić? Ta szalona komedia, mimo 30 lat na karku, nadal śmieszy, ale też bywa bardziej refleksyjna niż się na pierwszy rzut oka wydaje.
W całej tej mieszance komedii, romansu i SF musiała się znaleźć muzyka. Tutaj (jak w większości filmów tego gatunku) mamy mieszankę score’u z muzyką źródłową. Za to pierwsze odpowiada brytyjski weteran George Fenton – bardziej znany dzięki produkcjom kostiumowym czy kolaboracji z Kenem Loachem. Od razu muszę przyznać, że ta eklektyczna mieszanka sprawdza się naprawdę dobrze. Ale może po kolei.
Zacznijmy od wykorzystanej muzyki źródłowej. Najbardziej z filmem kojarzą się dwa utwory: „I Got You Babe” duetu Sonny i Cher oraz „Pennsylvania Polka” od Frankiego Yankovica (nie był on spokrewniony z Weird Alem). Pierwsza jest grana przez radio przy budzeniu się bohatera, druga towarzyszy świętowaniu Dnia Świstaka. Obie w filmie często się powtarzają, co może doprowadzić do szewskiej pasji przy 6-7 razie. I o to chodzi!!!!! Obydwa utwory zostają w głowie na długo po seansie. Jakby mało było wrażeń, to jeszcze mamy Rachmaninowa „Rapsodię na temat Paganiniego” (tego utworu uczy się nasz bohater i w finałowej imprezie go gra razem z improwizowanym boogie woogie), wieńczącego całość Nat King Cole’a czy najbardziej romantyczne flamenco „You Don’t Know Me” od niemieckiego gitarzysty Ottmara Lieberta.
Jeszcze są dwie piosenki, gdzie Fenton maczał palce jako współautor. „Weatherman” jest chwytliwym pop-rockowym numerem z odrobiną jazzu i reggae. A wszystko niemal na początku filmu, gdy nasz Phil z ekipą jadą do miasteczka. Z kolei „Take Me Round Again” to spokojniejsze country, które może się podobać. To jednak drobna cegiełka, jaką dorzucił Anglik, bo jest jeszcze score.
Sam początek, czyli „Clouds” brzmi z jednej strony lekko (dęciaki), z drugiej marszowy rytm przypomina o święcie. Ta mieszanka powagi z lekkością działa jako kontrast, lecz krótki czas trwania nie pozwala w pełni eksplodować. Gros tej muzyki skupia się na bardziej romantycznym aspekcie filmu, więc pojawiają się znajome dźwięki. Chyba aż zbyt znajome: fortepian, klarnet, delikatne smyczki, ciepłe klawisze („You Like Boats but Not the Ocean”, „Sometimes People Just Dies”). Pewnym wyjątkami od reguły są: smooth jazzowe „Phil Getz the Girl”, suspensowe „Phil Steals the Money” oraz pogodne „A New Day”.
Ale w mojej głowie najbardziej zostały dwa dynamiczne fragmenty. Pierwszym jest jazzowe „Drunks”, które jest rozbuchane z każdą kolejną sekundą oraz podkręcone jeszcze ostrym riffem gitary. Drugi to w podobnym tonie rozegrany moment porwania świstaka („The Kidnap and the Quarry”), choć o wiele ciekawiej zaaranżowany. Bo poza fortepianem, smyczkami i gitarą mamy wszelkiej perkusjonalia.
Więc jaki tak naprawdę jest „Dzień świstaka”? Nie aż tak pamiętny jakby się mogło wydawać, a nawet jeśli, to nie dzięki dokonaniom Fentona. Muzyka źródłowa zostaje w głowie (nawet za bardzo), nierozerwalnie kojarzona z dziełem Ramisa. Sam score ma swoje momenty, jest przyjemny w odsłuchu, lecz brakuje spójności. Do tego na albumie partytura Fentona zmieszana jest z piosenkami, co jeszcze bardziej potęguje poczucie chaosu. Mocna trójka z połóweczką, ale nic więcej dać nie mogę.
0 komentarzy