Reżyserzy Quentin Tarantino i Robert Rodriguez cieszą się opinią twórców o dość niezwykłym guście i sporym dystansie do filmów, które robią. Od jakiegoś czasu wzajemnie się także wspierali za, jak twierdzą – "symbolicznego dolara". I tak pierwszy grywa u drugiego ("Desperado", "Od zmierzchu do świtu"), oraz pomaga mu w reżyserii ("Sin City"). W zamian odwdzięcza mu się muzyką ("Kill Bill"). Łączy ich też podobne zamiłowanie do kina klasy B, co wyrażają wspólnymi seansami filmowi. Składają się na nie dwa obrazy, w przerwie których pokazują sobie zwiastuny, co ciekawszych produkcji. Pewnego dnia postanowili odtworzyć taki seans swoim fanom. Tak powstała koncepcja "Grindhouse" (nazwa od nurtu kiczowatych horrorów i kin je wyświetlających), na który złożyły się dwa półtoragodzinne filmy, "Death Proof" autorstwa Tarantino oraz "Planet Terror" Rodrigueza, a także kilka zwiastunów fikcyjnych obrazów w reżyserii zaprzyjaźnionych twórców. Niestety nasz dystrybutor postanowił przedzielić projekt z pobudek naturalnie finansowych. Z punktu widzenia księgowości, decyzja uzasadniona, w USA "Grindhouse" w całości okazał się klapą finansową, więc ostatecznie wszędzie do kin wejdzie odpowiednio "Volume 1" i "Volume 2". Do Polski część twórcy "Pulp Fiction" trafi pod koniec lipca, ale już teraz możemy poznać muzykę z tegoż filmu.
Po raz kolejny reżyser prezentuje nam kompilację bardziej lub mniej zapomnianych utworów. Przy okazji najnowszego dzieła kultowego twórcy, wydano soundtrack, na który składa się szesnaście kawałków prezentujących chyba każdy możliwy gatunek. Od muzyki filmowej przez bluesa aż po rocka i Rock&Rolla, oraz nieodzownych dla tego artysty, przekomicznych dialogów z filmu. Nie jest to nic nowego. Ścieżki dźwiękowe z obu "Kill Billów", "Pulp Fiction", czy z "Wściekłych psów" wyglądały tak samo – różniły się właściwie tylko stylem. Ot chociażby "Kill Bill vol 2" nastawiony był na tematy zapożyczone ze "Spaghetti Westernów", a "Wściekłe psy" zmontowane zostały tak, by słuchając płyty miało się wrażenie, że słucha się jakiegoś prowincjonalnego radia – co było dość ciekawym hołdem dla kina klasy B, gdzie radio często odgrywało dość ważną rolę. Chociażby we "Mgle" Carpentera – głos spikera ze ścieżki dźwiękowej do "Wściekłych psów" jest łudząco podobny do tego z w/w filmu właśnie. "Death Proof" w swojej konstrukcji przypomina najbardziej "Pulp Fiction", czyli mieszankę dosłownie wszystkiego, z jednym jednak, konkretnym przesłaniem. Kina drogi.
W muzyczny świat Tarantino przenosimy się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki już od pierwszych nut otwierającego płytę "The Last Race" z pochodzącego z 1965 roku filmu science-fiction "Village of the Giants" opowiadającego o grupie nastolatków, której w ręce wpada tajemniczy specyfik umożliwiający przybieranie ogromnych kształtów… Geneza utworu, jak to u tego reżysera bywa, jest zwyczajnie rozbrajająca. Skądkolwiek by się nie wywodził ten zawodzący, acz dość dynamiczny, gitarowy temat, z powodzeniem wpisuje się klimat soundtracku – słuchaczowi aż chce się siąść za kółkiem i wcisnąć pedał gazu. Następny jest kawałek Smith, "Baby, It's You". Nie jest to jednak oryginalna wersja a cover standardu Shirelles. Prawdziwa perełka, tak ze względu na sam kawałek, jak i jego dostępność. Tempo spada wraz z trzecią kompozycją maestro Ennio Morricone. "Paranoia Prima" to cicha, wygrywana na flet, później gitarę i talerze, ni to melodia, ni to muzyczna awangarda, brutalnie przypominająca nam, że mamy tu do czynienia z muzyką z horroru. Może zbyt brutalnie, bo utwór zwyczajnie nie pasuje do całości. Niemniej, brak włoskiego kompozytora u Quentina po wydaniu kompilacji z "Kill Billa" wydaje się niemożliwy.
Następna pozycja na trackliście to jeden z trzech dialogów na płycie. Od niego z powrotem wracamy do materiału muzycznego, do jakiego nas przyzwyczaił reżyser. Same dialogi nie są może tak kultowe, jak te ze ścieżki dźwiękowej z "Pulp Fiction"… a może "jeszcze" nie tak kultowe… ale z pewnością prezentują sobą pewien konsekwentny styl, który świetnie pasuje do muzyki zawartej na płycie. Czyli typowy absurd. Niestety, poza "Stuntman Mike", nie obejdzie się bez naprawdę dobrej znajomości angielskiego. Bohaterowie bowiem używają sporo slangu i nie marnują czasu wyrzucając z siebie potok słów z prędkością godną prezentera Teleexpresu.
Najciekawiej prezentują się kawałki spod znaku "kręcenia i kołysania", czyli Rock&Roll. Proste harmonicznie i melodyjne utwory wpadają w ucho powodując przynajmniej wystukiwanie rytmu palcami na kolanie. The Coasters i ich "Down In Mexico" z wielogłosowym wokalem wyśpiewującym dość prosty tekst, czy "Jeepster" T-Rexa będziecie podśpiewywać jeszcze długo po wysłuchaniu płyty. Godny uwagi jest jeszcze "Staggolee" grupy Pacific Gas & Electric ze świetną, prowadzącą utwór harmonijką Dusty'ego Hilla. Na kolana powala finał w wykonaniu April March. "Chick Habit" to kolejny przypominacz na płycie, tym razem uzmysławia nam, że "Grindhouse" to projekt z przymrużeniem oka. Niestety, obok kapitalnych kompozycji, pojawiają się też songi urwane z choinki, wspomniany Morricone, czy ballada na pianino, "Sally And Jack" robią wrażenie kompletnie oderwanych od reszty.
Słuchając tej płyty ma się świadomość, że zebrane na niej utwory to naprawdę kawał muzycznej historii. Że ich zestawienie to nie jakiś tam marketingowy zabieg byleby-się-sprzedało, ale pewien artystyczny zabieg reżysera będący częścią większej wizji. Na świadomości kończyć się jednak nie powinno. Słuchacz musi czuć, że ma kontakt z czymś wyjątkowym, oryginalnym, zwłaszcza w dobie hiperbolicznych kompilacji jak "Ostatni król Szkocji", gdzie miejsce ma zestawienie od popu po najbardziej egzotyczną etnikę czy "Marii Antoniny" z współżyjącymi ze sobą klasyką i punkiem… Jest jednakże coś, co stawia "Death Proof" ponad te tytuły. Słuchalność. Tarantino ma wyczucie, w którym dorównać mu mogą nieliczni. Michael Mann, czy Martin Scorsese. Ta trójka ma niebywały talent w dobieraniu do swoich obrazów bardziej lub mniej znanych kawałków. Wychodzi im to najlepiej, bo kochają muzykę równie bardzo jak film i dobierając ją zwracają uwagę na każdy szczegół. Scenę, w której się pojawi, tekst piosenki, czy głos wokalisty/wokalistki. Dlatego też, bardzo prawdopodobnym jest, że ocena skoczy o jedną nutkę wraz z premierą filmu, gdy przekonamy się jak w połączeniu z obrazem wypada ta mała kolekcja Quentina. Choć równie dobrze może spaść w dół…
0 komentarzy