Film "Zielona Mila" to kolejna, po "Skazanych na Shawshank", współpraca Thomasa Newmana z Frankiem Darabontem przy filmie więziennym, opartym na opowiadaniu Stephena Kinga. I kolejny raz jest to udana współpraca, choć może nie tak owocna, jak poprzedni film. Same historie więcej dzieli niż łączy. Poza więziennym krajobrazem, zbliżonym czasem akcji i klimatem są to zupełnie odmienne filmy. "Shawshank" to bardziej poważne kino, podczas gdy "Mila" zawiera w sobie mnóstwo elementów humorystycznych i fantastycznych. Można wręcz nazwać ten film pewnego rodzaju baśnią dla starszych dzieci – może nieco rozwlekłą w czasie, ale i tak bardzo dobrą. Czy również i muzyka posiada wszystkie te cechy?
Na to pytanie trudno mi jest odpowiedzieć konkretnie. Tyle samo tu bowiem magii i piękna, co szarości i normalnych, nie robiących większego wrażenia (a często robiących nienajlepsze) elementów. Choć Newman nie schodzi poniżej pewnego poziomu, to jednak jest to często poziom typowo ilustracyjny, który także w samym filmie może pozostać niezauważony. Po prostu "Green Mile" posiada, jak większość ścieżek, swoje gorsze i lepsze strony. Rzecz w tym, że tych gorszych jest niestety za dużo. Dlatego też zwrócę uwagę głównie na te lepsze, do których z pewnością można zaliczyć tematy główne. O tak, jeśli idzie o tematyczność, to Newman znowu nie zawodzi. Po raz kolejny udało mu się stworzyć zapadające w pamięć, piękne tematy, które od razu kojarzymy z filmem.
Tu mamy trzy takie pamiętne nuty. Przede wszystkim (prawie) pierwszy na płycie temat Coffeya, który kryje się pod tytułem "Monstrous Big". I tytuł dokładnie oddaje charakter tej ścieżki, która z kolei idealnie oddaje postać zagraną przez Michaela Clarke'a Duncana. To utwór powolny i ciężki, a z drugiej strony bardzo lekki i zagrany z niesamowitą wyobraźnią. Słuchając go wiemy, że oto pojawia się coś niesamowitego, co charakteryzuje się nie tylko swoim ogromem. Wprawdzie do miana tematu tej postaci może pretendować jeszcze parę innych ścieżek (szczególnie tych, w których pojawia się króciutka melodia towarzysząca działaniu jego mocy), ale moim zdaniem to właśnie pierwsze pojawienie się osiłka w kadrze zyskało coś, co bez wahania można nazwać jego melodią. Tym bardziej, że otrzymuje ona niemal dokładne powtórzenie w późniejszym "That's The Deal".
Drugim takim pamiętnym tematem jest "The Mouse On The Mile", który w przeciwieństwie do poprzedniego opisuje najmniejszego bohatera filmu. Jest to świetna, figlarna ścieżka, która pieści zmysły zawsze i wszędzie. Genialna w swej prostocie – Newman użył tu takiej linii melodycznej i takich instrumentów, że od razu kojarzą się z tym stworzeniem – ale przez to niesamowicie urocza i piękna. No i w dodatku bardzo humorystyczna – powoduje uśmiech na twarzy nawet, gdy nie zna się filmu. Ta melodia powtarza się jeszcze później w "Circus Mouse" i "Done Tom Turkey". Wielki plus także za kolejny temat, którym jest już temat główny. Jak na złość został on umieszczony na samym końcu, wobec czego trzeba przebrnąć przez całą płytę, aby do niego dotrzeć (choć wcześniej dostajemy w paru utworach jego niewielką namiastkę). Nie ma tu jednak mowy o rozczarowaniu, gdyż ta cudowna, ciepła i refleksyjna melodia, oparta głównie (jak to u Newmana) o smyczki i kontrabasy, to jeden z piękniejszych motywów w całej karierze kompozytora. Klimatycznie i owszem, podobny do "Shawshank", ale całkiem od niego inny, wobec czego nie ma tu mowy o kopiowaniu samego siebie. No a poza tym jest to podsumowanie całej partytury, co zobowiązuje i z czego kompozytor wywiązuje się równie znakomicie, co przy "End Title" z tamtego filmu.
Poza tymi, bez wątpienia najjaśniejszymi pozycjami na płycie, wyróżnia się jeszcze parę innych ścieżek i tematów pobocznych. Do takich z pewnością należą momenty, w których pojawia się Dziki Bill, a więc "Billy-Be-Frigged", "Wild Bill" i odrobinę "Shine My Knob". Sceny te charakteryzuje wesoła, a nawet szaleńcza, westernowa melodia wygrywana m.in. na banjo. Ogólnie fajny, chwytliwy temat, który potrafi rozruszać całość. Podobała mi się także z deczka leniwa nuta z "Limp Noodle" i bardzo ładny, lecz niestety bardzo krótki "Briar Ridge". Wrażenie robią też dramatyczne elementy partytury, wśród których przoduje ciężki i niesamowicie mroczny utwór "The Bad Death Of Eduard Delacroix", który chwilami po prostu wgniata w ziemię. Niestety jego zbytnia intensywność i właśnie dramatyczność sprawia, że wcale nie słucha się go łatwo, tym bardziej na tle reszty płyty. Z tej grupy warto też zwrócić uwagę na ścieżki odnoszące się bezpośrednio do pamiętnych zdarzeń filmu ("The Two Dead Girls", "Red Over Green", "Night Journey") i postaci Coffeya ("Coffey On The Mile"). Choć nie tak mroczne, jak w/w ścieżka, to też mogą stanowić pewien problem – w końcu dotyczą niezbyt przyjemnych momentów.
Cała reszta jest już znacznie mniej zadowalająca. Niektóre utwory są po prostu zbyt trudne i nie za bardzo nadają się do słuchania. Z kolei inne są zbyt krótkie i nie mają czasu na odpowiednie rozwinięcie. No a poza tym cała partytura jest moim zdaniem bardzo wymagająca i trzeba przy niej spędzić niemało czasu, w dodatku w ciszy i skupieniu. Ciszę tę przerywają niestety piosenki tu zamieszczone. Wszystkie one występują w filmie i tam sprawdzają się dobrze. Na płycie są jednak absolutnie zbędne i tylko niepotrzebnie rozciągają jej długość. Wprawdzie otwierające krążek "Old Alabama" to nawet trafny smaczek, ale pozostałe ino tu zawadzają. Ani Gene Austin, ani Guy Lombardo czy przecudna Billie Holiday nie trafiają tu do mnie zupełnie. Natomiast tak ważny dla fabuły i mający w niej swoje głębokie uzasadnienie Fred Astaire jest na pewno ładny, ale odkąd obejrzałem film, to nie mogę go słuchać za często – na pewno nie tak, jak to miało miejsce przed seansem 😉 A tak w ogóle to wszystkie te piosenki zostały tragicznie umiejscowione. Całą płytę ułożono zgodnie z kolejnością utworów w filmie. Ale przez to takie, wesołe przecież w zamierzeniu "Cheek To Cheek", pojawiając się pomiędzy "Coffey's Hands" i "Condemned Man" niszczy zupełnie cały klimat. Także polecam pominąć te utwory przy odsłuchu – pozwoli to lepiej uchwycić całą kompozycję.
Po dziś dzień nie mogę się jakoś w pełni do tej ścieżki przekonać, mimo iż ma ona genialne fragmenty, tradycyjny zbiór smaczków i momentów iście magicznych, a sam film bardzo lubię i uważam, że muzyka oddaje jego klimat, spisując się w nim samym znakomicie. Na płycie widzi mi się jednak jako za długa, zbyt nierówna ścieżka, z wieloma niepotrzebnymi przerywnikami i fragmentami, których spokojnie mogłoby tu nie być. Teoretycznie jako fan kompozytora powinienem się cieszyć z takiej sytuacji – w końcu niesamowicie hojnie zostałem obdarowany przez producentów. Tak jednak nie jest. Ścieżek jest bowiem aż 37, a czas to ponad 70 minut, co w przypadku nie tyle Newmana, co tej konkretnej partytury, to o dobre pół godziny za dużo. Często nie mogę przebrnąć przez cały krążek bez grymasu znudzenia i zobojętnienia na twarzy. Idealnie zresztą obrazują to końcowe słowa padające w filmie, które posłużą za moje końcowe podsumowanie:
"We each owe a death, there are no exceptions, I know that, but sometimes,
oh God, the Green Mile is so long…"
0 komentarzy