Każdy, kto oglądał „Gwiezdne wojny” wie, że nic nie robi w kosmosie większego hałasu niż laserowy pocisk. Niestety zagubiona w nieważkości Sandra Bullock nie ma żadnej fantastycznej broni, dlatego zewsząd otacza ją przytłaczająca cisza. „Grawitacja” właściwie mogła się obyć bez muzyki, reżyser Alfonso Cuarón wprowadza jednak ścieżkę dźwiękową, początkowo zresztą właśnie po to, by ciszę pogłębić.
Nie da się zliczyć scen, w których coraz mocniej narasta warstwa dźwiękowa, by raptownie się urwać. Zamiast wykluczyć hałas, Cuarón stosuje go jako środek do podkreślania ciszy. W „Grawitacji” nie ma więc ciszy samej w sobie, powstaje ona w opozycji do czasem bardzo głośnych dźwięków. Takie nagłe ucinanie rozwijającej się muzyki źle przy tym wróży jej pozafilmowej karierze.
Rzeczywiście, przy samodzielnym odsłuchu niespodziewane pauzy zdecydowanie przeszkadzają. Wytrącają z rytmu, niweczą próby budowania atmosfery. Jest to szczególnie ważne przy tego rodzaju kompozycji. Steven Price właściwie nie tworzy zwartych, zamkniętych utworów, które mogłyby się bronić same w sobie. Ważniejszy jest tu klimat całości, swoista organiczna siła płynnie łączących się dźwięków, które wciągają słuchacza w kosmiczną otchłań. Regularne podkręcanie głośności i nagłe chwile ciszy bardzo ten efekt psują.
Jednak największym problemem „Grawitacji” jest po prostu nuda. Syntetyczne faktury, którymi wypełniona jest ścieżka dźwiękowa są schematyczne i nieszczególnie wciągające. Niektóre dźwięki brzmią tylko intrygująco, kiedy naśladują to, co faktycznie mogliby słyszeć bohaterowie, gdyby nie tkwili w próżni – uderzenia, szum silników, brzęczące narzędzia. Sporo jest jednak jednostajnego, mrocznego buczenia, przez który trudno przebrnąć.
Wydaje się, że Price nie czuje się najlepiej przy tworzeniu krótkich, ilustracyjnych kawałków. Zaskakująco dobrze wychodzą mu długie utwory, z ponad jedenastominutowym „Don’t Let Go” na czele. Udaje mu się tutaj stworzyć wewnętrznie spójną konstrukcję. Rozpoczyna się ona powolnym wykreowaniem klimatu. Wchodzą smyczki prowadzące leniwy, ale emocjonalny temat. Potem następuje dramatyczny zwrot, tempo gwałtownie przyspiesza, ciężkie, rytmiczne dźwięki wprowadzają nerwowy impet. Nie trwa to długo, zaraz utwór znów kieruje się ku pełnemu rezygnacji spokojowi. Delikatna wokaliza podkreśla elegijność tej sekwencji, która kończy się niemal niezauważalnie, po prostu gasnąc. Price opowiada tu całą historię, ładnie łącząc cyfrowe brzmienia z tradycyjnymi instrumentami i ludzkim głosem. Wyraźnie jest to kompozytor, który potrzebuje przestrzeni. Pozostałe wyróżniające się utwory nie trwają nigdy krócej niż cztery minuty.
Inna sprawa, że niektórych może drażnić ich wtórność. Gdy tylko Price próbuje wprowadzić trochę dynamizmu albo patosu, natychmiast z pomocą przychodzi mu Hans Zimmer. Szczególnie mocno słychać to w egzaltowanej, bardzo intensywnej końcówce. Pomijając już fakt, że taka dawka patosu może się wydać kiczowata i męcząca, Price wyraźnie mówi tu nieswoim głosem. Jego podniosły, oparty na długich frazach temat połączony z mocno elektronicznym akompaniamentem kojarzy się jednoznacznie. Nie można odmówić tym utworom siły, która szczególnie mocno wybrzmiewa po dość bladych poprzednikach, jednak jest to tylko umiejętna imitacja cudzego stylu.
Tym, co „Grawitację” ratuje, jest bardzo dobre funkcjonowanie w filmie. Muzyka ma wydatny wpływ na rytm obrazu, wydźwięk poszczególnych scen. Nie jest to może dziwne, przy dość małej liczbie dialogów, ale zważywszy na jej liczne słabości, sposób, w jaki sprawdza się w dziele Cuaróna, budzi duże, pozytywne zaskoczenie.
Z uwagi właśnie na tę ostatnią kwestię zdecydowałem się na końcowe trzy nutki. Z zaprezentowanego materiału dałoby się pewnie wykroić znacznie lepszą płytę, ale należałoby całość skrócić o jakieś bagatela 20-25 minut. W takiej odstraszającej formie stanowi propozycję tylko dla tych, którzy znają film. Oni jednak także mogą śmiało sobie tę pozycję darować. Spełniła swoje zadanie w obrazie, niewiele jest z niej pożytku poza nim.
Słabe to i rzeczywiście strasznie zajeżdża Zimmerem.
Nie przekonuje mnie ta ściezka, ani w filmie, ani na płycie – na albumie do słuchania jako takiego i tak nadaje się jedynie finał, a w obrazie mogłoby w ogóle tego nie być. Zupełnie nie rozumiem zachwytów innych nad tą ścieżką.
Muzyka jest genialna……dawno nie było takiego filmu i tak zgranej muzy…Ja polecam
A mnie się podoba,bardzo dynamiczny soundtrack.