Film Clinta Eastwooda "Gran Torino" cieszy się mianem najbardziej dochodowego wśród wszystkich zrealizowanych przez tego reżysera. Jego tryumfalny pochód przez kina połączony był z raczej chłodnymi ocenami krytyków, przynajmniej w Polsce. Mimo oczekiwań nie pretendował też do najwyższych filmowych nagród. Najwyżej mierzyła piosenka z tej produkcji, uzyskując nominację do Złotego Globu. Muszę przyznać, że z przykrością przyjąłem fakt, iż Amerykańska Akademia Filmowa zignorowała ją, gdy ona z kolei rozdawała nominacje do swoich nagród. W mojej opinii to jedna z najpiękniejszych ballad jakie powstały na potrzeby jakiekolwiek filmu, doskonale dopasowana zarówno w nastroju jak i treści do obrazu. Być może spoglądam na nią przez pryzmat samego filmu, który niezwykle mi się podobał, mam jednak wrażenie, iż jest ona znakomita sama w sobie.
Nad opracowaniem muzyki do niej pracował sam Clint Eastwood co powoduje, że można by go śmiało dopisać do listy kompozytorów całej ścieżki. Jest ona bowiem w dużej mierze oparta na zawartej w piosence melodii i prawdę powiedziawszy, nie oferuje nic więcej. Nie dziwi, iż producenci nie zdecydowali się na wydanie ścieżki dźwiękowej na płycie, tylko zdecydowali się na dystrybucję internetową. Materiału jest mało i nie ma w nim zbyt wiele do posłuchania. Kolejne odsłony głównego motywu wraz z (dla mnie drażniącymi) wokalizami Jamiego Culluma szybko nudzą, a drugi istotny temat o charakterze wojskowym, którego wiodący element stanowią werble nie ma w sobie nic szczególnego, poza tym, że budzi skojarzenia z filmem i stanowi pewne urozmaicenie muzycznego pejzażu. Dopełnienie tych niewiele ponad dwudziestu minut stanowią niesprecyzowane plamy dźwięku, ani interesujące, ani nie wywołujące w pamięci scen czy chociażby ogólnego nastroju filmu. Wszystko to skąpane jest w charakterystycznej dla nowszych filmów Eastwooda skromnej stylistyce.
Wiele lat minęło, nim Clint Eastwood – reżyser przekonał się do istotnej roli, jaką w filmowej opowieści może odgrywać odpowiednio dobrana muzyka. Wciąż jednak stawia na muzyczny minimalizm, silne ograniczenie muzycznych środków. W "Gran Torino" pozwolił sobie na bardzo wyrazisty główny motyw, który ma swój udział w konstruowaniu atmosfery obrazu, a jako piosenka śpiewana najpierw zachrypniętym głosem samego Eastwooda, a potem młodzieńczym, czystym Jamiego Culluma, stanowi jeden z najsilniej oddziaływujących na emocje elementów. Nie mam żadnych wątpliwości, że nawet największym miłośnikom filmu powinna ona całkowicie wystarczyć, reszta partytury stanowi ciekawostkę raczej dla tych, którzy, jak ja, śledzą z uwagą kształt muzycznego świata filmów Clinta Eastwooda. "Gran Torino" stanowi jego istotny element, ale raczej w połączeniu z obrazem. W oderwaniu od niego słucha się może bez bólu, ale i bez specjalnej przyjemności, ot, na wzruszenie ramion. Sugeruję zatem w tym wypadku pozostanie przy fantastycznej piosence, a solidnej muzyki ilustracyjnej szukać chociażby w "Za wszelką cenę" lub "Oszukanej".
0 komentarzy