Pixar znany jest z tego, że potrafi czarować swoimi animacjami, ale nawet tacy magowie jak panowie z Emeryville mają na swoim koncie projekty mniej udane i niezbyt satysfakcjonujące. Taki jest przypadek skierowanego do najmłodszych „Dobrego dinozaura” – klasycznego kina inicjacyjnego o małym, płochliwym dinozaurze, który musi znaleźć drogę do domu. Pomaga mu w tym ludzkie dziecko. Dalej wiadomo jak będzie, a z całego projektu warto pochwalić pięknie pokazane krajobrazy. Film był pierwszą produkcją Pixara, która przyniosła studiu straty.
Zawsze jednak Pixar miał dobrą rękę do kompozytorów. Pisali dla nich Randy i Thomas Newmanowie (choć nigdy razem) i Michael Giacchino. Tym razem postanowiono zatrudnić braci Danna, czyli Mychaela i Jeffa. Obydwaj panowie mają dość skromny dorobek, jeśli chodzi o tworzenie muzyki do animacji, ale wyszli z zadania obronną ręką. Ich score jest bardzo westernowy, co nie jest przypadkiem (rodzina głównego bohatera przypomina ranczerów z czasów podboju Dzikiego Zachodu) – klimat to zresztą dobrze znany starszemu z braci. Stąd obecność ducha Americany, smyczków, fletów oraz wszelkiej maści gitar.
Sam motyw tytułowego bohatera dostajemy od razu i przewija się przez sześć pierwszych ścieżek, ukazując różne oblicza: od ciepłego spokoju („Homestead”), melancholijnego (pianistyczny „Make Your Mark”) po bardziej skoczne (pełne zgrabnego mickey mousingu „Hello Arlo”) i ocierające się o klasyczny folk („Critter Problem”). Jest to na tyle mocny fundament, że ma swoje pamiętne wejścia.
Drugi motyw związany jest z Bąblem, czyli małym chłopcem towarzyszącym naszemu dinozaurowi. Jego obecność podkreślana jest wszelkimi fletami i piszczałkami oraz bardziej rozbudowanymi perkusjonaliami, których bogactwa nie da się opisać. W pełnej krasie rozbrzmiewa on w krótkim, acz zwiewnym „Offerings” i następującym po nim, lirycznym „Unexpected Friend”, gdzie melodia wygrywana jest wpierw na flecie, a kończy szybkim galopem smyczków, mandoliny i fletu – zupełnie jakby sam James Horner powstał z martwych. Emocjonalnego kopa serwuje jednak odegrane na – a jakżeby inaczej! – fortepianie „Godbye Spot”.
Bracia sprawnie bawią się dźwiękami, przez co nie ma miejsca na nudę, ale jedna rzecz wyszła im mocno kliszowo – action score. W momentach, gdy bohater poznaje nowe postaci, całość nabiera rozmachu i czuć siłę orkiestry, jednak trudno pozbyć się odczucia deja vu. Gwałtowne, szybkie smyczki zmieszane z dęciakami („The Storm”), nerwowe trąbki („Storm Chasers”), potężne kotły („Fight Them Rustlers”)… Zdarzają się jednak niespodzianki w postaci heroicznego „Run With The Herd”, gdzie wpleciono… saksofon. Jest też sporo krótkiego, rzadko przekraczającego dwie minuty dźwiękowego planktonu, który na szczęście jest strawny.
O ile film „Dobry dinozaur” był kompletnym rozczarowaniem (po prostu był skierowany dla bardzo, bardzo młodego odbiorcy), o tyle pixarowy debiut braci Danna jest jednym z niewielu pozytywnych aspektów tego tytułu. Sama muzyka solidnie wybrzmiewa na ekranie, współtworząc specyficzny klimat opowieści. Problem w tym, że wszystkie kompozycje nie zahaczające o realia Dzikiego Zachodu, nie zostają z nami na dłużej poza kontekstem. Niemniej jest to praca udana, niepozbawiona lekkości i bezpretensjonalnej zabawy. Warto przygarnąć i zaopiekować się nią, bo tak ładnie brzmi. Mocne 3,5 nutki.
0 komentarzy