Ben Affleck – kiedyś na tym facecie wieszano psy, za brak talentu i ambicji, czy niekończącą się obecność w tabloidach. Przełomem w karierze był rok 2007, kiedy to aktor postanowił spróbować swoich sił na reżyserskim stołku. Tak powstał film „Gdzie jesteś, Amando” – adaptacja kryminału Dennisa Lehane'a, opowiadającego o zaginięciu tytułowej dziewczynki, które bada para detektywów: Patrick Kenzie i Angie Gennaro. Film spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyki, jak i publiczności, w czym zasługa zarówno wyraźnego stylu, mrocznego klimatu i świetnego aktorstwa (Casey Affleck, Michelle Monaghan, nietypowo obsadzony Morgan Freeman, wyrazisty Ed Harris oraz znakomita Amy Ryan).
Nieco od siebie dodaje też ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiada doświadczony Harry Gregson-Williams – tradycyjnie mieszający elektronikę z orkiestrą. Tym razem jego praca jest jednak bardziej stonowana, stworzona na zasadzie kontrastu – w najmocniejszych scenach przeważa delikatny fortepian lub kwartet smyczkowy. Słychać to już na samym początku płyty – zarówno „Opening Title” (portret życia w Dorchester), jak i „Media Circus” (tykająca elektronika, niepokojące uderzenia perkusji) pasują do ekranowych wydarzeń, zaskakując przy tym pozornym spokojem.
Dopiero w „Amanda Taken” pojawiają się nieprzyjemne dźwięki sampli wraz z poruszająca wokalizą w tle (Lisbeth Scott, która wykonuje także wieńczącą album balladę „In The Darkness”), co zapowiada wyraźną zmianę klimatu. Tak samo jest z „Helene & Cheese”, gdzie do spokojnych skrzypiec i gitary akustycznej, dołączają pulsujące klawisze, czy w „Lionel” utrzymanym trochę w stylu Thomasa Newmana (kołysankowy fortepian okraszony łagodną perkusją i celtyckim zabarwieniem). Film nie jest zresztą dynamicznym akcyjniakiem, tylko stylowym kryminałem, stąd takie, a nie inne brzmienie.
Jak na kryminał przystało, nie mogło zabraknąć również odrobiny napięcia – takie fragmenty dominują w drugiej połowę krążka. Zapętlone skrzypce, smutna trąbka, niepokojące sample kumulują się głównie w znakomitym „Ransom”. Początek wydaje się bardzo wyciszony – znowu przygrywa łagodny fortepian i skrzypki – ale elektroniczne tło zwiastuje kłopoty. Następuje niepokojąca cisza, przerywana pojedynczymi dźwiękami fortepianu, pomiędzy którymi skrzypki rozciągają się, a perkusja uderza coraz mocniej. Na sam koniec dostajemy mocny cios w postaci narastającej sekcji smyczkowej, co skutkuje bodaj najbardziej emocjonującym utworem na płycie – pozostałe nie działają aż tak mocno na odbiorcę.
Dalej do głosu dochodzi nieco bardziej różnorodna, lecz też i bardziej stonowana struktura, od czasu do czasu przerywana jakimś pulsującym rytmem (druga część „3 Shots”), posępnymi pasażami skrzypiec („The Truth”), uderzeniami perkusji (elegijne „Confronting Doyle”) lub delikatną grą fortepianu („Gone Baby Gone”). Jednostajne tempo całej pracy może się jednak wydać nużące, nawet przy tak krótkim materiale.
Dla HGW nie była to ani przełomowa, ani tym bardziej świeża praca – wręcz przeciwnie. To mocno przyziemna, funkcjonalna ścieżka, która wyróżnia się dużą wstrzemięźliwością i delikatnością nut, dobrze współgrających z historią. Nasilająca się z czasem monotonia może zaskoczyć fanów Anglika, jednak brak eksperymentów i dynamicznej naparzanki działa z korzyścią dla klimatu tej – nietypowej, jak na maestro – kompozycji. Mocna trójka z plusem.
Bardzo lubię tą ścieżkę – przyjemny romantyzm z jednej strony i tajemniczy klimacik z drugiej. I bardzo ładna piosenka na koniec. Bardzo dobrze współgra też z filmem. Dam 4, bo połówek nie ma, więc można naciągnąć z korzyścią.