Bazujący na mandze Masamune Shirowa „Stand Alone Complex”, to popularny serial anime, który często mylony jest z pełnometrażowym obrazem. Oryginalny „Ghost In The Shell” z 1995 roku pozostaje bez związku z serią; SAC zapożycza świat i bohaterów w celu przedstawienia alternatywnej historii, w której osią fabuły jest sprawa „The Laughing Man”. Szkoda czasu na porównania, zwłaszcza że Yoko Kanno i spółka poszli inną drogą, niż Kenji Kawai. Dowodów dostarcza od razu motyw otwarcia.
„Inner Universe” tętni elektroniką, a opinie o anielskim głosie Origi (Olga Witaljewna Jakowlewa, popularna w Japonii rosyjska wokalistka) nie są przesadzone. W efekcie ujmujący, multijęzykowy i chwytliwy ‘opening theme’ jest zasłużoną wizytówką serialu. Reszta płyty stara się jej dorównać. „Yakitori” miażdży riffowym wjazdem i perkusją, ale ten rozbudowany, siedmiominutowy utwór gubi się później w gitarowo-perkusyjnym sosie. Równie mocno szarżuje „Run Rabbit Junk”, który po świetnym wstępie w pewnym momencie zmienia bieg na bardziej punk-rockowy. Po pierwszych kilku kawałkach staje się oczywiste, że ścieżka czerpie garściami z różnych stylów i z gracją surfera wymyka się szufladkom.
Ambientowe, „poplamione” dźwiękami przestrzenie „Siberian Doll House” wydają się prowadzić ku określonemu punktowi przeznaczenia, a sam utwór potrafi kilka razy zmienić charakter, barwę i moc. Paradoksalnie siedmiominutowe tematy nie nużą, mają charakterystyczny rys lub pazury, mogą śmiało funkcjonować poza kontekstem. Nawet na pozór nieprzyjazne utwory, jak właśnie „Siberian Doll House” czy „Fish~Silent Cruise” zachowują się niczym wyzwolone twory i czuć, że mają do opowiedzenia coś własnego. Może to zamierzone, może to kolejna część filozofii twórców, zgodna przecież z wykreowanym światem – elementy ściśle współgrają w systemie, ale potrafią być też niezależne.
Może irytować Scott Matthew, który potrafiąc śpiewać bardzo emocjonalnie, popada przy tym w przesadny manieryzm. „Lithum Flower” to dla SAC jego sztandarowe dzieło, całkiem chwytliwy finał każdego odcinka. Matthew snuje także balladę „The Beauty Is Within Us” – w formie może niezbyt przekonującą, ale, jak to ballada, broniącą się przesłaniem.
„O mother dear
Look what you've done
To your forlorn and once beloved son
Why was I born at all?
O mother dear
I'm such a freak
A mutant man, a woman underneath
Why was I born at all?”
Podobnie jest z innymi piosenkami. Album nie stroni od popu, choć nie przesłodzonej, japońskiej odmiany, tylko właśnie popu umiarkowanego, na dodatek kamuflowanego elektroniką, a najważniejszy zawsze jest tekst – nieważne, czy wyśpiewany rosyjskimi ustami Origi, dziewczęcym głosem Ilarii Graziano czy przez Gabrielę Robin (alter ego samej Kanno Yoko).
„Stand alone… Where was life when it had a meaning…
Stand alone… Nothing's real anymore and…
Endless running…”
Jeszcze kilka słów o efektach i proporcjach. Nie mogło obyć się bez remiksowania i dodawania syntetycznych dźwięków. Twórcy wpletli różne efekty; szum informacyjny, ‘piknięcia’ („Monochrome”), echa. Album lubi uderzać w zwiewne, elektroniczne tony, starając się wywołać skojarzenie, że to właśnie muzyczne atrybuty Sieci. „Fish”, „Inner Universe” i „Stamina Rose” zdają się być hymnami cyberprzestrzeni z nutami niepewności.
Kanno z charakterystycznym dla Japończyków zmysłem technologicznym wczuła się w klimat i filozofię tytułowego anime. „Stand Alone Complex” to płyta wyjątkowo spójna, wnosząca spory wkład w nadanie opowieści poważnych tonów i płynnej adrenaliny. Kompozytorka wiernie i pięknie przełożyła język podzespołów, wszczepów oraz cyberprzestrzeni na muzykę. Nieliczne niedoskonałości, które obiektywnie może wytknąć nawet fan, wiele krążkowi nie ujmują. Duch jest w pancerzu, duch jest na płycie.
0 komentarzy