Co to znaczy być geniuszem? Trzeba być wybitnie utalentowanym i uzdolnionym czy po prostu mieć nosa do interesów, a może spotkać odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie? Tak musiało być w przypadku Thomasa Wolfe’a, którego dla historii literatury odkrył redaktor Maxwell Perkins. O tym spotkaniu opowiada debiutancki „Geniusz” Michaela Grandage’a z popisowymi rolami Colina Firtha oraz Jude’a Lawa. Tym trudniej można było zwrócić uwagę na oprawę muzyczną.
Zadania jej napisania podjął się człowiek niemalże znikąd, bo dla Adama Corka to zaledwie drugi kontakt z ruchomym obrazem. Maestro zapewnił sobie angaż do tego projektu ze względu na długą, teatralną współpracę z reżyserem. Grandage zaproponował Corkowi, by przy pisaniu muzyki do „Geniusza” trzymał się prostoty oraz siły. I tak też się stało, a wyszedł jeden z najlepszych muzycznych debiutów tego roku.
Jakość soundtracku opiera się na dwóch tematach przypisanym naszym protagonistom oraz odpowiednio dobranym do nich instrumentach. I tak Max otrzymał wiolonczelę, co wcale nie dziwi gdy przyjrzymy się tej postać. To opanowany, wyciszony i stonowany bohater, czytający książki, z redagowania których uczynił sztukę. Widać to w otwierającym całość, ponad siedmiominutowym „A Quick Look”, czy finałowym „Dear Max”, gdzie swoje pięć minut dostają też bardzo łagodny flet i delikatny, wręcz monotonny fortepian. Nadając melodii bardziej epickiego charakteru (uderzenia kotłów, fanfary, smyczki), kompozytor podkreśla zachwyt oraz odkrycie wielkiego talentu literackiego. Bardziej spokojnie wypada na tym polu „Are We Making Books Better?” oraz mocne „Back In the Caveman Days”.
Z kolei Thomas jest bardzo gwałtowny, intensywny i ciągle gada – dlatego jego obecność podkreślana jest żywiołową grą klarnetu oraz wstawkami jazzowymi. W końcu są to lata 20. i 30. XX wieku. Stąd bardzo mocne wejście w postaci „It’s a Masterpiece”, które po silnym ataku dęciaków wycisza się, aby ustąpić miejsca nutom Maxa. Jednak energia tego bohatera podkreślana jest w środkowej części płyty. Te fragmenty również ukazują przebieg redagowania (perkusyjne, nakręcające się z sekundy na sekundę „Five Thousand Pages”) oraz dynamiczną relację obydwu panów (swingowe „I Love You Max Perkins”). Najistotniejsze w tym gronie wydaje się jednak „Swing Gently Sweet Harlem”, gdzie ulubiona piosenka Perkinsa zostaje wykonana przez jazzmanów z Harlemu. Spokojna melodia zostaje mocno podkręcona i zdynamizowana.
W tej jazzowej stylistyce nie brakuje też odrobiny wyciszenia. Takie przynoszą: wolno snujące się „Relax Max”, odrobinę żwawsze „Three in a Bed” czy „Forever a Stranger”. Podobnie działa w tle romantyczne, gitarowe „Telegram To Paris”. Choć najmocniejsze kompozycje maestro serwuje dopiero na sam koniec.
W finale Cork pokazuje, jak dobrze potrafi grać na emocjach za pomocą oszczędnego wykorzystania orkiestry. „Bedtime Story / A Myriad of Tumors” ma bardzo potężnie uderzające smyczki skontrastowane z łagodnymi dzwoneczkami oraz przejmującą grą klarnetu na zakończenie. Równie mocno chwyta za serce chóralne „Requiem” śpiewane a capella i wykorzystane w wieńczącym całość, wspomnianym już „Dear Max”.
Cork nie odkrywa tutaj Ameryki i nie tworzy kompletnie nowej jakości, ale ze swojego zadania wywiązuje się po prostu świetnie. Dodatkowo wydawca nie zaszalał z czasem, gdyż nieco ponad 50 minut materiału w pełni wystarcza do odsłuchu. Jedynie część zawartych na albumie kompozycji trwa niewiele ponad minutę, ale nie ma ich zbyt wiele. Ostatecznie „Genius” może nie jest genialną porcją filmówki, ale to jedna z bardziej wybijających się prac i moje skromne odkrycie 2016 roku. Cokolwiek dalej zrobi maestro, będę czekał z zainteresowaniem.
0 komentarzy