Zima w pełni. Śnieg pada. Smoki latają. Ludzie giną. A trzoda chlewna i psy na dobre pozamykane zostały w zagrodach. Te ostatnie nie mają nawet specjalnie już na co ujadać. Przyzwyczaiły się zresztą do nad wyraz wysokiego poziomu technicznego serii o Westeros – w tym także do zjadliwego akompaniamentu naczelnego barda królestwa. Maestro Ramin Djawadi wraz z siódmym sezonem nie odkrywa co prawda nowych brzmień, nieznanych muzycznych miejsc na mapie, bezpiecznie rozwijając pomysły zapoczątkowane już wcześniej. Lecz z powodzeniem zachowuje mozolnie wypracowany styl, jakoś trzyma fason.
Ale też i niestety trochę rozmienia się na drobne. Łatwo odczuć to zwłaszcza na albumie – drugim najdłuższym z dotychczas wypuszczonych i wyraźnie nieco przydługim, przez co nie potrafiącym utrzymać ciągłego zainteresowania odbiorcy. Szczególnie, że wypełniono go w dużej mierze posępnym, intrygującym jedynie miejscami underscorem oraz ładną, ale równie smętną liryką. Dość napisać, że ani jedno, ani drugie nie porywa, w większości beznamiętnie snując się pomiędzy ekranem a brzegiem głośników…
Podobnie sprawa ma się zresztą z okazjonalnymi wybuchami akcji – jakkolwiek klimatycznej, to jednak mocno sztampowej, bez tego samego polotu, który miejscami potrafił wręcz zachwycić jeszcze sezon temu. O ile w samej siódmej serii dzieje się sporo, o tyle na płycie dokuczają pokłady nudy wymieszane z niezbyt pomysłową tapetą, tradycyjnie już pociągniętą na jedno kopyto. A bliźniaczo podobne do siebie ścieżki łatwo zlewają się w monotonną ścianę dźwięku, która tylko nieznacznie ustępuje swą wielkością serialowemu lodowemu murowi, który chroni żywych od armii umarłych. Także licznie wykorzystywane przez Djawadiego elementy perkusyjne oraz lubiane przez wszystkich nadwornych słuchaczy epickie chóry nie robią większej różnicy w odbiorze, coraz bardziej zahaczając o ogólne zmęczenie materiału – czego najlepszym przykładem wielce rozbuchane, ale ostatecznie zwyczajnie nużące „I Am the Storm”.
Czyżby zatem po chwilowym orzeźwieniu formy, odświeżeniu instrumentarium i ożywieniu publiki, nasz ukochany minstrel znowu stoczył się w otchłań marazmu? Bynajmniej. Acz nie ulega wątpliwości, że w nuty jego partytury powrócił emocjonalny chłód, zimna faktura dźwięków, przygnębiająca atmosfera.
Odbija się to na uszach amatorów jego telewizyjnej twórczości, co wyraźnie oddaje poniższy wrażeniometr – za wyjątkiem nieodłącznego, acz wyeksploatowanego do granic tematu głównego i zgrabnej, kolejnej aranżacji motywu Lannisterów w „The Queen's Justice”, jak rzadko kiedy pozbawiony prawdziwych highlightów, do których aż chciałoby się wracać. Choć takowe znajdziemy już w urywkach konkretnych ścieżek – na przykład na samym, świetnym początku „Dragonstone”, w wybuchowym duecie „Spoils of War”, czy w końcu w najdłuższym na krążku, ponad siedmiominutowym „Against All Odds”.
Oczywiście nie oznacza to, że rzeczona płytka nie ma nic innego do zaoferowania. Przy odrobinie cierpliwości, dobrej woli i odpowiedniego spokoju w izbie, da się czerpać z jej poszczególnych fragmentów prawdziwą przyjemność – nawet jeśli tym razem nie będzie ona oczywista, miast ukojenia przynosząc ze sobą podskórny smutek, a podniecenie zastępując niepokojem. Tutaj warto wymienić pewne novum w całej kompozycji – eteryczną melodię przeznaczoną dla jedynej nadziei ludzkości, „Dragonglass”, ambientowy posmak której może się jak najbardziej podobać, nawet jeśli szybko ginie pośród ogólnej przeciętności dźwięków.
I tak też scharakteryzować można całą ilustrację siódmego sezonu „Gry o tron” – jako solidne, wypełnione wieloma detalami i potrafiące się obronić, lecz absolutnie nie zachwycające, nie wykorzystujące w pełni swojego potencjału oraz nieco płaskie słuchowisko. Plebs powinien być ukontentowany, chłopi szczęśliwi z tego, że klasa i cena zostały generalnie utrzymane, a nieco wybredna szlachta powinna z nadzieją patrzeć w przyszłość. Jakby nie było, serial powoli dobija do końca i – jak donoszą kruki – jego finał ma być zaiste okazały. Okazjonalna niemoc może być zatem prawdziwą ciszą przed muzyczną burzą…
0 komentarzy