Debiut pełnometrażowy Alexandre’a Aja (kojarzonego dziś z niewysokich lotów kinem gore), z nieznaną jeszcze wtedy Marion Cotillard w jednej z głównych ról, to film z pogranicza s-f, romansu i sensacji. Ten nastawiony na szokowanie widza miks jest niestety odrobinę pusty w środku, chwilami razi amatorszczyzną i nie wykorzystuje potencjału historii. Wobec powyższego zastanawia także inny debiut – słynnego gitarzysty grupy Queen, Briana Maya, dla którego była to pierwsza (i jak się potem okazało także ostatnia) przygoda z kinem na stołku kompozytora. Efektem tego dość ciekawa ścieżka, pełna niebanalnych eksperymentów, której jednak również daleko do arcydzieła.
Zaczyna się od filmowego cytatu, który wprowadza nas w historię. Dialog jest niestety po francusku, więc dla niektórych stanowić to może spory minus wydawnictwa, bowiem takich cytatów znajdziemy nań sporo. Na szczęście ten pierwszy szybko ustępuje uderzeniu elektroniki w „Furia Theme”, która przechodzi w spokojniejsze tonacje fletu i skrzypiec, by z czasem znów przybrać na sile – tym razem gitary elektrycznej na modłę „Edge of Darkness”. To najdłuższy kawałek na krążku i zdecydowanie jeden z lepszych – nie tylko dlatego, iż ma szansę się rozwinąć (tracklista to w dużej mierze maksymalnie dwuminutowe utwory), ale też dlatego, że prezentuje nam w pełni zapadający w pamięć temat przewodni, jaki jeszcze nie raz powróci w różnorakich aranżacjach: na flet („First Glance”), wspomnianą gitarę („The Meeting”), skrzypki („Gun”) lub kobiecą wokalizę („Apparition” i „Go On”). Pod koniec krążka pojawia się nawet jego wersja śpiewana, „Dream of Thee” – ładna, ale nie do końca mnie przekonuje, bo brzmi jak podróbka „Cinema Paradiso” wyjęta z taniego, brazylijskiego romansidła.
Natomiast sam flet, którego w przekroju całości jest sporo, to cichy bohater tej partytury. Utwory, w jakich występuje są z reguły przepełnione melancholią i iście poetycką ulotnością, która z łatwością wpisuje się zarówno w pustynne pejzaże filmu, jak i iskrzące pomiędzy jego bohaterami uczucie (rewelacyjne, będące jednym z highlightów „First Kiss”), oraz okazjonalnym (i niejako obowiązkowym) bólem (wspomniane „Gun” rzewnie odegrane na osamotnionych skrzypcach).
Ogółem na albumie przeważa liryka, którą sporadycznie poprzecinano action scorem (atrakcyjne „Pursuit”, przytłaczające „Arrest”, mocarne „Escape”…) albo też nielicznymi utworami źródłowymi, reprezentowanymi przez wariacje na temat tango i reggae. Te ostatnie, choć odprężające i niezłe same w sobie, niespecjalnie pasują jednak do reszty ilustracji i niepotrzebnie rozbijają jej klimat, wobec czego radzę je pominąć w trakcie odsłuchu. Znacznie lepszym bonusem jest autentyczny dodatek, w postaci wieńczącej album, alternatywnej wersji „Gun”, która, acz ciut gorsza od pierwowzoru, wciąż pozostaje ciekawym kawałkiem muzyki.
Te elementy często i gęsto dopełnia jeszcze underscore, który całkiem nieźle i, co ważniejsze, w miarę zjadliwie, nie powodując bólu głowy, wypełnia wszelkie luki. Co ciekawe, w nim także znaleźć można kilka perełek – jak choćby posępne, narastające „Killing”, które snuje się na modłę „Twin Peaks”, inteligentnie podsycając klimat, jaki wieńczy odgłos pistoletowego wystrzału, co w parze z pełnym nadziei „Escape” powoduje ciary na plecach. Inna sprawa, że takie momenty można policzyć na palcach jednej ręki i lwia część muzyki tła jest bez filmu niespecjalnie atrakcyjna – szczególnie, gdy przybiera krótkie, elektroniczne formy pokroju „Fire”, którego bytność na płycie jest dużym znakiem zapytania.
Na szczęście cała ilustracja nie schodzi poniżej pewnego poziomu, a w miarę krótki album pozostawia po sobie pozytywne, miejscami naprawdę niezapomniane wrażenie. I choć przez lata mój zapał do tej ścieżki nieco zmalał, a jej ocena nieznacznie spadła (finalna nota to solidne trzy z plusem), to wciąż uważam, iż jest to niebanalna pozycja powyżej średniej światowej. Z czystym sercem (i portfelem, bo płytę dość trudno w Polsce nabyć) polecam ją wszystkim tym, którzy w muzyce filmowej szukają nietypowych i dalekich od tytułów z pierwszych stron internetu doznań.
P.S. Tekst ten jest poprawioną i rozszerzoną wersją recenzji napisanej dla portalu film.org.pl.
0 komentarzy