Gdyby nie osiem lat prezydentury George’a W. Busha, to Richard Nixon zostałby pewnie okrzyknięty najgorszym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Słynna sprawa Watergate całkowicie pogrążyła ówczesną głowę amerykańskiego państwa, mimo iż poprzednie lata kadencji można było uznać za całkiem udane. Jednak afera podsłuchowa zrobiła swoje – do tego stopnia, że dla wielu Amerykanów nadal stanowi on ucieleśnienie zagrożenia dla demokracji. Jednak największe emocje wciąż budzi fakt, że Nixon nigdy nie był sądzony za Watergate. Swoistym procesem stała się więc jego telewizyjna rozmowa z brytyjskim dziennikarzem Davidem Frostem. O wadze tego spotkania może świadczyć fakt, że na jego kanwie powstała nawet brodwayowska sztuka, a następnie i film Rona Howarda, pod jakże oczywistym tytułem, „Frost/Nixon”.
Na pierwszy rzut oka idea takiego filmu może wydawać się co najmniej dziwna. Pamiętny wywiad został dobrze zarchiwizowany i jest ogólnodostępny, więc po co kręcić go od nowa? Mimo wszystko Howardowi udało się zrobić trzymający w napięciu film polityczny, który na szczęście nie moralizuje zbytnio. Całość ogląda się bardzo dobrze i spora w tym zasługa doskonale rozpisanych i zagranych głównych ról, do których po teatralnym sukcesie powrócili Frank Langella (Nixon) i Michael Sheen (Frost). Także i odpowiednio dobrana muzyka zasługuje na uznanie.
Hans Zimmer od lat współpracuje z Ronem Howardem, z którym to po raz pierwszy spotkał się na planie słynnego „Backdraft”. I choć amerykański reżyser często sięgał także po innych kompozytorów, jak James Horner, czy Thomas Newman, to wraz z „Kodem Da Vinci” już na dobre przerzucił się na Zimmera. Niemiec, znany ze swego bombastycznego brzmienia, któremu (często niesłusznie) zarzuca się, że wręcz rozsadza obraz, na potrzeby „Frost/Nixon” stworzył bardzo minimalistyczny score. I słusznie, wszak muzyka nie mogła wchodzić na pierwszy plan, zarezerwowany dla dwójki antagonistów. Jednocześnie nie mogła też być zwykłą tapetą, musiała odpowiednio budować atmosferę i dawkować napięcię. Na całe szczęście Zimmer znalazł złoty środek, gros partytury opierając niemal wyłącznie na dźwięku fortepianu i wiolonczeli, na której mógł popisać się Martin Tillman. I jeśli wierzyć HZ, to była ona ponoć jedynym prawdziwym instrumentem podczas nagrywania ścieżki. O dziwo trudno jednak zarzucić tej muzyce, że brzmi sztucznie lub ubogo. Wręcz przeciwnie – zważywszy na minimalne środki, Zimmerowi udało się stworzyć barwny i ciekawy score, który doskonale łączy się z obrazem, tworząc intrygujące, lecz nienachlane tło.
Udowadnia to już otwierający płytę utwór „Watergate”, w którym dynamiczna gra wiolonczeli połączona z ciekawym underscorem rysuje przed nami obraz nieczystych zagrywek politycznych, intryg i spisków. Wraz z napisami początkowymi i archiwalnymi nagraniami, dla których stanowi tło, utwór ten robi naprawdę duże wrażenie. Jednocześnie pojawia się tu po raz pierwszy motyw przewodni. Ciekawa, wpadająca w ucho melodia przewija się przez cały score w najróżniejszych aranżacjach, jak np. w tajemniczym i podejrzanie brzmiącym „Money”, lub w bardziej wesołym, wręcz pogodnym kawałku „Beverly Hilton”. Nie brak też i przejmujących, pełnych goryczy nut w „The Final Interview” i „Nixon Defeated”. Choć i tak najlepszą wersją jest ta najbardziej dynamiczna z „Insanely Risky”.
W dużej mierze soundtrack ten stanowi zatem formę zabawy jednym tematem. Trudno jednak mówić o nudzie czy zwykłym pójściu na łatwiznę ze strony kompozytora, gdyż Zimmer bezustannie rozwija tenże temat, jego formę i strukturę. Z jednej strony muzyczna ciągłość i spójność zostaje więc zachowana – z drugiej nie brak tu różnorodności, pomysłów i ciekawych muzycznych rozwiązań, które bez problemu porywają słuchacza. Na tym tle nieznacznie wybija się swym dramatycznym, przejmującym charakterem krótka „Cambodia”, której można co prawda zarzucić lekkie przedramatyzowanie, jednak jako podkład pod archiwalne sekwencje z wojny w Kambodży, w którą zaangażowało się USA sprawdza się idealnie. Niełatwe w odbiorze jest natomiast wieńczące krążek, niespełna dziesięciominutowe „Frist Ideas”, które uderza w nas nie tyle długością, co przyciężkim, dość jednostajnym brzmieniem.
Generalnie ilustracja „Frost/Nixon” nie jest jakąś wielce rewolucyjną, wybitną pracą, ale też i nigdy nie miała taką być. To dobry, przemyślany score, który świetnie spisuje się w filmie i niewiele gorzej na płycie – a ta, dzięki sprawnemu montażowi jest w miarę atrakcyjna. Przy okazji to także kolejny dowód na wszechstronność Zimmera, który ponownie udowadnia tu swój kunszt. Mimo natłoku wielkich blockbusterów wypakowanych po brzegi action scorem, kiedy trzeba potrafi on też zdecydowanie i z głową podejść do bardziej kameralnych, skromnych historii. Taki jest właśnie „Frost/Nixon” – ładna, stonowana muzyka z klasą, stworzona przy naprawdę niedużych środkach, a jednak emocjonalnie w niczym nieustępująca wielkobudżetowym, rozpasanym ilustracjom.
No, dla odmiany dla bardziej fanboyskich recek, tym razem dostaliśmy wg mnie wręcz za mało korzystną, przynajmniej we wrażeniometrze – połowie tracków dałbym wyższą ocenę. Sama recenzja zaś nie spodobała mi się – minimalistyczna, stonowana, idealnie się sprawdza, na płycie różnie i to rozpięte na 6 akapitów. Nic ciekawego, niestety. Ode mnie muzyka dostaje 4,5/5, ale naciągnę. 🙂
A mnie tam nigdy przesadnie nie porywał ten score – świetny temat przewodni, ale z resztą jest różnie. Niewielka ilość materiału na płycie co prawda na plus, ale nawet pomimo tego nie wracam zbyt często do tej pracy.
A na soundtracks.pl dałeś 4,5. 😛
Bo Mefisto ma twardą wodę
Ale to było w czasie premiery. Po latach stwierdzam, że co wyżej.
Lubię tę ścieżkę, ma interesujący, skupiony charakter i świetny klimat. Do tego dochodzi jeszcze wplecenie w oryginalną kompozycję urywków z muzyki napisanej przez samego Nixona. Jest pomysł, jest ładnie poprowadzona muzyczna dramaturgia i perfekcyjne zgranie z filmem. Rzadko się zimmeryzuję, ale tą jego pracą zawsze chętnie.