„Fringe” to serial amerykańskiej sieci telewizyjnej Fox, autorstwa niezwykle gorących ostatnimi czasy nazwisk: J.J. Abramsa, Alexa Kurtzmana i Roberto Orci, współtworzony również przez innych dużych graczy Hollywood, jak Bryan Burk i scenarzysta, Akiva Goldsman. Abrams, po sukcesach jakie odniosły jego poprzednie produkcje, miał wobec tego tytułu spore oczekiwania i, jak zapowiadał, miał być to serial który zmieni oblicze telewizji. Jednak tuż po premierze, co złośliwsi wypominali twórcom, że to nic innego jak kolejne „Z Archiwum X”, które razem z „The Twilight Zone”, „The Night Stalker”, filmami Davida Cronenberga, czy też głośnym „Altered States” Kena Russella, Abrams zaliczał zresztą do głównych inspiracji przy tworzeniu nowego show.
Serial opowiada o losach specjalnie utworzonego oddziału Fringe, w skład którego wchodzą: agentka FBI, Olivia Dunham, wybitny i ekscentryczny naukowiec, dr. Walter Bishop oraz jego syn, Peter. Mając do dyspozycji szereg najnowocześniejszych technologii, badają oni różne przykłady zjawisk paranormalnych i dążą do ustalenia głównego źródła ich pochodzenia. I tak, jak liczył na to Abrams, pierwszy sezon odniósł spory sukces, przyciągając przed telewizory miliony Amerykanów, zbierając bardzo dobre opinie i recenzje oraz, co najważniejsze, zaskarbiając sobie sporą rzeszę fanów. Przyczyniły się do tego m.in. dobre aktorstwo (znakomita kreacja Johna Noble), solidny budżet, świetne postaci, niesamowite śledztwa, sprawne wymieszanie elementów s-f, sensacji, grozy, dramatu, a nawet i komedii, no i główny wątek serialu, rodzący z odcinka na odcinek coraz to nowe pytania. Wszystko to dało widowisko wysokiej próby, wyznaczające w swym gatunku nową jakość.
Abrams był jednak nie tylko współtwórcą, producentem i scenarzystą „Fringe”. Tradycyjnie skomponował on także muzykę do czołówki. Mając już na tym polu doświadczenia i sukcesy, twórca otwarć z „Alias” i „Lost”, stworzył ładny fortepianowy temat, który ponoć pewnej nocy sam, niczym piorun wbił mu się do głowy, a na przestrzeni lat urósł do rangi jednej z najbardziej charakterystycznych czołówek współczesnej telewizji. Warstwę muzyczną, do której Abrams zawsze przywiązywał ogromną rolę, pozostawił już jednak w rękach fachowców. Do kosztującego wówczas rekordowe 10 mln $, 80-minutowego pilota, muzykę skomponował jego stały współpracownik, Michael Giacchino, którego dwa motywy dane jest nam usłyszeć na płycie. Głównym zadaniem kompozytora, pracującego wówczas nad „Lost”, było stworzenie nowego świata. Giacchino nadał muzyce specyficzne brzmienie, kształt, klimat i kierunek w którym miała się rozwijać, po czym przekazał pałeczkę swoim zaufanym współpracownikom.
Muzykę z pierwszego sezonu „Fringe” można podzielić na dwie części, co naturalnie słychać i na soundtracku. Za pierwszą odpowiada Chad Seiter, którego w połowie sezonu zastąpił Chris Tilton. Seiter szlify zdobywał jako asystent i orkiestrator Giacchino i chociaż nie ma zbytniego doświadczenia kompozytorskiego (największym projektem jest zrobiona do spółki z Tiltonem gra „Fracture”), to z powierzonego mu zadania wywiązał się bardzo dobrze. Mając do dyspozycji niewielką orkiestrę i komputer, stworzył muzykę niezwykle bogatą i dojrzałą. Od pomysłowego, przebojowego action score (wpadające w klimaty techno „Why Can't I Be Goo?” i obdarzone agresywną perkusją i smyczkami „The Light Fantastic"), po ładne, liryczne granie o sporych wartościach dramatycznych – natchnione duchem Philipa Glassa, śliczne „The Equation”, czy też niezwykle ujmujące „The Dreamscape”.
Nieco inaczej prezentują się kompozycje Tiltona. Mimo, iż same orkiestracje wciąż są tu podobne, a praca dla Giacchino odcisnęła wyraźnie swe piętno, to Chris mocniej akcentuje sekcję smyczkową (świetne ostinata) i dokłada m.in. perkusję, elektroniczne skrzypce, gitarę i miło łechcącą narządy słuchowe, znakomitą elektronikę, która stała się wizytówką całej serii. Muzyka Tiltona nie jest już tak różnorodna i gra głównie na tę samą modłę, choć bierze się to zapewne z tego, iż większość jego płytowych pozycji pochodzi z dwóch ostatnich odcinków serialu, dlatego też są utrzymane w tak podobnym klimacie. W całym, niespełna półgodzinnym materiale szczególnie wyróżnia się masywny „Reiden Out The Storm” oraz „Keeping Up With The Jones”, acz ten ostatni bardziej ze względu na poczucie humoru odpowiadającego za nazewnictwo montażysty, który nie raz wykaże się jeszcze błyskotliwością, choćby w „Masters Of The Multiverse”, w którym to kompozytor powoli wprowadza temat przewodni, jaki będzie się przewijał w większości tracków, a apogeum osiągnie w „All Along The Bell Towers”, kapitalnie wieńczącym pierwszy sezon.
Koniec końców wszyscy panowie odnieśli tu spory sukces, jaki zawdzięczają głównie wypracowanemu, unikalnemu stylowi. Wspaniały kolaż orkiestry z elektroniką sprawia, iż muzyka utrzymana w duchu nowoczesności świetnie wbija się w serialową konwencję. Dobrze, że w telewizyjnym światku, który muzykę traktuje coraz bardziej po macoszemu, są jeszcze tacy ludzie, jak Abrams – wierzący w jej moc i od swoich produkcji oczekujący iście filmowego, hollywoodzkiego poziomu. A taki „Fringe” niewątpliwie prezentuje.
Wreszcie ktoś zrecenzował ten soundtrack. Nic dodać nic ująć. Dobra klimatyczna muzyka, która wybija się na tle wielu serialowych score’ów. Zasłużone 4 nutki.