Seriale sci-fi nie mają łatwego życia w Stanach ery post-lostowej i większość z nich („V”, „Flashforward”, „Heroes”, a ostatnio „Terra Nova”) przedwcześnie i w bólach znika z anteny. Z podobnym losem boryka się od dłuższego czasu również „Fringe”, którego ostatni odcinek pierwszego sezonu śledziło 9 mln Amerykanów, a trzeciego już zaledwie 3 mln. Serial stąpa po cienkiej linii i jego byt w telewizji z każdym sezonem wydaje się być przesądzony. Jednak posiada on coś, czego nadmienione produkcje nie miały, a mianowicie szeroko wygenerowaną bazę wiernych fanów, dzięki którym – jak i wciąż przychylnym opiniom – seria ta ciągnie dalej.
Do trzeciego sezonu powrócił także kompozytor, Chris Tilton – pełen świeżych pomysłów w poprzedniej osłonie, tym razem postawił jednak na sprawdzoną już bazę tematyczno-brzmieniową. Nie ma w tym oczywiście nic złego, a kompozytor naturalnie, acz już nieco wtórnie i przez to ciężko kontynuuje opowiadaną historię. Dochodzi tu również kwestia wydania, a dokładniej natury serialowej muzyki. Gdy ma się do dyspozycji 22 odcinki w sezonie, po około 25 minut muzyki w każdym, trzeba jakoś zagospodarować ‘jedynie’ 80-minutowy krążek – mając przy tym na uwadze zagorzałych fanów, którzy skrupulatnie liczą każdą sekundę. I choć już poprzednie albumy były upchane po brzegi, tu rozwarstwiono jednak wszystko na aż 34 utwory. Trzeba więc naprawdę odpowiedniego skupienia i samozaparcia, aby podczas odsłuchu całość nie zlewała się w jedno i by móc wyłapać wszystkie najlepsze kompozycje. A tych trochę tu uświadczymy.
Jak już wspomniałem, czeka nas tu głównie powtórka z rozrywki, choć Tilton zdaje się ‘zaostrzać’ pracę sekcji smyczkowej, nadając jej intensywniejsze, odważniejsze i mocniejsze brzmienie, osiągnięte technikami rodem z „Lost”. Tematycznie króluje tu rzecz jasna temat oddziału Fringe, ale w sukurs przychodzą mu też inne, znane już motywy, m.in. specjalnie przygotowane przez kompozytora na potrzeby krążka, tematyczne mini-suity („Olivia”, „The Observers”, „Peter”, „Fringe Division”), bądź też minutowe wstawki (np. utwory nr. 9-11 i 13). Wiele z tych krótkich kawałków potrafi nieco wybić słuchacza z rytmu, ale i z dłuższymi kompozycjami może być podobnie, gdyż zazwyczaj przybierają one kształt zbioru tematów, w których nastrój często się zmienia, co nie każdemu może przypaść do gustu.
Jeśli jednak ktoś wpadnie w marazm, to skutecznie powinien wyrwać go z niego efektowny action score („The Escape From Liberty Island”, „Take It To The Tank”, „Best Chase Scenario”), serwowany tu nie raz. Liryka również trzyma wysoki poziom – wystarczy przytoczyć dramatyczne „May The Best World Win”, czy wzruszające „The Persistence Of Walternate’s Vision” i „Funeral Pyre Straits”. Spore wrażenie robi również nowy temat, jaki na potrzeby tego sezonu przygotował kompozytor. Pierwszy raz pojawia się on pod koniec „Reciprocity”, ale usłyszeć można go również w „The Way The World Crumbles”, bądź „The Vanishing Bishop”.
Muzyka z trzeciego sezonu prezentuje równie wysoki poziom, co druga odsłona, jednak jej rozległa prezentacja albumowa pozostawia wiele do życzenia i skutecznie utrudnia czerpanie przyjemności z odsłuchu. Nie zmienia to jednak faktu, że cała ilustracja do „Fringe”, gdzie każdy odcinek otrzymuje pełnowymiarowy score, należy obecnie do jednej z najlepszych i najbogatszych w telewizyjnym świecie seriali. I chociaż ‘trójka’ lekko rozczarowuje, to jej dramatyczny klimat wciąż trzyma całość w ryzach i pozwala z wypiekami na twarzy wyczekiwać na to, co przyniesie kolejny sezon.
Muzyka dalej ma klimat i trzyma poziom, ale powoli czuję trochę zmęczenie materiału. Nie wspominając o wydaniu, które naprawdę potrafi zniechęcić. Nie wiem czy będę do tej ścieżki tak chętnie wracał jak do jedynki i dwójki.