Chris Tilton to stosunkowo młody, bo 33-letni amerykański kompozytor, który raczej nie jest szerzej znany fanom muzyki filmowej. Swą karierę rozpoczął dekadę wcześniej u boku Michaela Giacchino, u którego pełnił funkcję asystenta, orkiestratora, a nawet twórcy muzyki dodatkowej (4 i 5 sezon „Alias”) i któremu towarzyszy do dziś (orkiestracje w „Let Me In”, „Super 8”, „Mission: Impossible – Ghost Protocol”). Jako samodzielny kompozytor pierwsze kroki stawiał – podobnie jak jego szef – w świecie gier wideo, gdzie pokazał, jak obchodzić się z orkiestrą i pisać muzykę na ponadprzeciętnym poziomie („Black”, dwie części „Mercenaries”, „The Incredibles”, „Jumper” czy „Night at the Museum”). Nieco szerzej świat usłyszał o nim dopiero niedawno, dzięki głośnemu serialowi „Fringe”, który to stał się jego wizytówką i otworzył przed nim możliwość podboju szklanego ekranu („Undercovers”, „Alcatraz”).
Muzyczny sukces pierwszego sezonu „Fringe” miał wielu ojców, jednak jego drugą odsłoną miał się już zająć sam Tilton, dla którego było to pierwsze tak duże wyzwanie w karierze i któremu sprostał lepiej, niż można by się było spodziewać. Wiedząc, że całość spoczywa na jego barkach i wszystko już teraz zależy tylko od niego, bardzo ambitnie podszedł do tematu. Nadał muzyce większej głębi, obdarzył ją lepszym, bogatszym brzmieniem i, podobnie jak Giacchino w „Lost”, postawił na tematykę, co było głównym kluczem do powodzenia całego projektu.
Wydany w rok po zakończeniu drugiego sezonu soundtrack już na samym wstępie wita nas znakomitym tematem oddziału Fringe („A New Day In The Old Town”), który odtąd stanie się motywem przewodnim całej serii i co rusz będzie dawał o sobie znać – tu w poświęconym mu w całości „The Building Theft”, bądź też w, chyba najlepszej aranżacji, „Saved By The Belly”. Piękny fortepianowy temat niesie ze sobą drugi utwór, „Good Ol’ Charlie”, przypisany postaci agenta… Charliego. Szkoda, że usłyszymy go tu tylko ten jeden raz. Następna kompozycja, „The Coma-naut” poza brawurowym action scorem, przedstawia nam przejmujący temat Broyle'a – najpierw na waltornie, a w dalszej części w akompaniamencie gitary akustycznej. Po „Hypnotic Suggestions”, zawierającym mały motyw dla organizacji Massive Dynamic, czekają nas dwa utwory, w których flet basowy wprowadza tajemniczy temat obserwatorów: „Observers Everywhere Everytime” i „Love And Death On Observer Island”. I nie jest to nawet półmetek warstwy tematycznej drugiego sezonu.
Z najważniejszych motywów warto wymienić choćby jeszcze „Devastation Nation” i „Quibbles and Fits”, które prezentują nam nutę Waltera; „Where Dunham Fears To Tread” i „Olivia’s Cross To Share” niosiące ze sobą posępną, acz piękną melodię dla Olivii; dramatyczny i przypisany Peterowi motyw z „Doppelganger Up on Reality” oraz „Haste Makes Wasteland” i „Love In The Time Of Crossing Over”, gdzie rozbrzmiewa temat miłosny Olivii i Petera – daleki jednak od patetycznych, romantycznych uniesień, a wyrażający bardziej trudne uczucia, jakie ich łączą. Być może tematy kolejnych postaci nie są łatwe do wychwycenia i przyswojenia, ale wszystkie posiadają spory ładunek emocjonalny i tworzą niezwykłą atmosferę, wokół której rozgrywa się cała seria niesamowitych zdarzeń. Mimo kilku momentów wysokiej klasy muzyki akcji („What A Gas”, „Breach To The Choir”) nad całością ścieżki rozpościera się dramatyczny i mroczny klimat, tworzony głównie przez sekcję smyczkową, (przeszywające „Forest Of Dreams”), a sporadycznie nawet przez delikatną wokalizę („Reiden Out To Madness”).
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o utworach bonusowych, które na całe szczęście nie pełnią tu roli zapychacza, a stanowią prawdziwe ciekawostki drugiego sezonu. Mamy tu świetną, oldskulową wersję czołówki we „Fringe 85”, przygotowaną specjalnie pod odcinek dziejący się w latach 80-ych; znakomity „Red Russian Down” pełniący funkcję muzyki źródłowej w scenie dziejącej się w irackim barze oraz klasyczną, pełną jazzowego grania 9-minutową suitę, z dość nietypowego, bo utrzymanego w klimacie kina noir odcinka „Brown Betty” – prawdziwa wisienka na torcie.
Muzyka z drugiej serii „Fringe” pod każdym względem bije, i tak już okazałą, poprzedniczkę. Jest bardziej przemyślana, dojrzalsza i nie tylko opisuje poszczególne sceny akcji oraz dramatyczne zdarzenia, lecz dzięki szeroko rozbudowanej bazie tematycznej wchodzi w interakcje z obrazem i dostarcza widzowi/słuchaczowi całego spektrum emocji. Oczywiście by w pełni zrozumieć i docenić wszelkie walory tej ścieżki warto znać serial. Bez niego może się ona wydać przyciężka, jej duszny klimat trudny do przebrnięcia, objętość przerażająca, a długość odstraszająca. Warto jednak dać tej muzyce szansę, gdyż nawet pozbawiona kontekstu wciąż pozostaje solidną i rzetelną robotą, za której aż nadto widoczną ewolucję należy się uznanie – a ode mnie dodatkowy plusik.
Rzeczywiście lepszy to jest score od jedynki. Przy czym wiadomo nie jest to muzyka dla każdego. Mnie takie cięższe granie jak najbardziej odpowiada. Podoba mi się, także kariera Tiltona, może za parę lat wypłynie jeszcze dalej na głębokie wody, tak jak swego czasu uczynili to Powell, czy Badelt u innego kompozytora:) Dobra recenzja.