Wojna secesyjna jest dla Amerykanów równie ważnym i doniosłym wydarzeniem, jak dla nas odzyskanie niepodległości. Podczas niej zdarzały się dość zaskakujące rzeczy, jak losy Newtona Knighta – żołnierza Armii Konfederackiej, który zdezerterował z wojska i pod wpływem dramatycznych wydarzeń, stworzył oddział buntowników przeciwko Południu. Do tej grupy dołączyli zarówno biali ludzie, jak i czarnoskórzy niewolnicy, co po wojnie miało istotny wpływ. I tą historię postanowił opowiedzieć Gary Ross w filmie „Rebeliant”, który przeszedł praktycznie bez echa, mimo mocnej obsady, z Matthew McConaugheyem w roli głównej. Troszkę szkoda, bo to kawał solidnego kina z ciekawą fabułą.
Tak samo niewielu słyszało o ścieżce dźwiękowej tego filmu. Reżyser znany głównie ze współpracy z Jamesem Newtonem Howardem („Igrzyska śmierci”) oraz Randym Newmanem („Miasteczko Pleasantville”), tym razem sięgnął po powoli przebijającego się do pierwszej ligi Nicholasa Britella. Maestro był wtedy opromieniony sukcesem „Big Short”, ale tym razem musiał wejść w troszkę inne rewiry niż zwykle.
Sama muzyka jest bardzo minimalistyczna i oszczędna, ale zrobiona w duchu klasycznej Americany. Stąd też obecność trąbki, która nadaje całości wręcz elegijnego charakteru, pojawiając się podczas bardzo ponurych wydarzeń (krótkie „Battle of Corinth”, „They Took Everything”), oraz udział bardzo małego zespołu. Poza trąbką, mamy tutaj gitarę akustyczną, skrzypce, perkusję i wiolonczelę. Samo brzmienie wydaje się wypadkową między tradycją Americany, a pracami Nicka Cave’a i Warrena Ellisa.
Nawet w tych pozornie wyciszonych fragmentach, czuć taki podskórny niepokój i mrok, jak w „Taking Daniel Home”, gdzie smyczki z gitarą prowadzą ze sobą dialog pod koniec. Podobnie nieprzyjazne jest „Piney Woods Swamp”, choć prezentuje się najmocniej. Przestrzenna gitara, frapujący saksofon w tle są przełamywane w środku dynamiczną perkusją. Takich sztuczek maestro zna więcej, dając troszkę przestrzeni fortepianowi („Finding Home”), mandolinie (niemal folkowe „Perfect Charity”), marszowej perkusji („Resistance”) czy lekko westernowej gitarze („July 1863 / Lolayty Oath”). W tych miejscach Britell niejako dodaje do pieca, tworząc bardzo wyraziste tematy.
Nie oznacza to jednak, że wszystko wchodzi jak masło. Musi pojawić się kilka fragmentów tła, jak pełny perkusyjnych popisów i trzasków „The Letter”, rozciągniętych trąbek i skrzypiec „Let There Be Light” czy bardzo chropowate „Hanging the Deserters”. Jest też parę krótkich utworów, które dominując końcówkę albumu nie mają szansy wybrzmieć („Reconstruction” czy „Postlude”), więc zapomina się o nich już po usłyszeniu.
Wydanie jest jak najbardziej w porządku i zdaje się zawierać całą napisaną przez Amerykanina ilustrację. Płytę zaś wieńczy poruszająca pieśń „I’m Crying”, która jeszcze bardziej łapie za serce. Choć Britell pozornie wydaje się być niemal kopistą stylu Nicka Cave’a, a i sama muzyka jest bardzo melancholijna, wręcz mroczna, to warto dać jej szansę, bo idzie lekko pod prąd. Daję ostatecznie 3,5 nutki tej pracy.
0 komentarzy