Mnóstwo jest wokół nas takich partytur, które prześlizgują się po muzycznym światku niemal bezgłośnie. Nie oczekuje się po nich zbyt wiele, nie zwracają specjalnie naszej uwagi, ani też nie charakteryzują się niczym odkrywczym, ergo są pomijane przez większość. Jeśli do tego dojdzie równie pomijany film, na potrzeby, którego taka partytura powstała, to jest niemal pewne, że zainteresowanie takim dziełem (jeśli w ogóle zostanie ono wydane) będzie znikome. I dopiero zupełnie przypadkowe spotkanie czyni je w jakiś sposób wartościowymi…
Właśnie takie spotkanie było niedawno moim udziałem i zostałem nim zaskoczony w bardzo pozytywny sposób. Wprawdzie film Johna Singletona "Czterej Bracia" (nie mylić z "Dwaj Bracia" o tygrysach 😉 został dość dobrze przyjęty przez publikę, ale większej sławy i rozgłosu nie zyskał. Podobnież i partytura Davida Arnolda została pominięta w każdy możliwy sposób – również przeze mnie. Wiedziałem bowiem bardzo dobrze, że taka pozycja istnieje, ale zupełnie ją zignorowałem, bardziej skupiając się na płytach kontrowersyjnych lub też znanych i lubianych od dawien dawna. A tymczasem Arnold pokazał tu prawdziwy kunszt i stworzył jedną ze swoich najlepszych (pozabondowskich) prac, która na uwagę z pewnością zasługuje.
Kompozytor udanie poszedł tu w lekko jazzowe klimaty filmów policyjnych i sensacyjnych lat 60 i 70. Prym w inspiracji wiodą tu więc tacy wyjadacze jak Williams, Bernstein czy Schifrin, ale z dodatkiem charakterystycznej dla Arnolda narastającej akcji i (tym razem bardzo delikatnej) elektroniki. Z drugiej strony sporo tu dzisiejszych zagrań rodem z Blancharda czy Eastwooda. Generalnie mamy więc do czynienia z action scorem w starym stylu, skąpanym w lirycznej elektronice z przewagą dramatu, suspensu i odrobiny sentymentalizmu. I tu narzuca mi się świeżutka "Black Dahlia" Ishama, co ma bardzo duży związek z instrumentarium…
Arnold spore pole do popisu dał bowiem trąbce i – podobnie jak jego kolega po fachu – czyni to w dość krótkich, bardzo ładnie skrojonych tematach. Na drugim miejscu mamy skrzypce i wiolonczele, które wraz ze wspomnianą elektroniką odpowiadają za w/w lirykę i suspens. W ogóle – tak jak w Dahlii – mało tu wybuchów i typowego action score. Objawia się przede wszystkim dramat (bo taki też jest film), ale o wyraźnym zabarwieniu sensacyjnym. Świadomość zbliżającego się zagrożenia i niepewność dalszych wydarzeń towarzyszy nam więc przez całą niemal płytę. Sama akcja objawia się natomiast tylko w dwóch utworach: "Shoot Out" i "400k Plan" oraz rozchodzi się pośrednio na ścieżki im towarzyszące, jak np: "Cops and Business". Taki zabieg okazuje się bardzo udany i satysfakcjonuje w 100%. Wszak bez tych paru ścieżek płytę można by nazwać nieco ospałą i bez polotu, natomiast wszelki nadmiar mógłby wszystko zepsuć. A tak całość bardzo ładnie się uzupełnia i kumuluje…
…w naprawdę porządną ilustrację. Choć jest to jedna z tych z pozoru niełatwych ścieżek (wymaga od słuchacza odrobiny czasu, spokoju i cierpliwości) i do wielu rzeczy można by się przyczepić (chwilami zbytnia ilustracyjność, innym razem spore podobieństwo do przygód agenta 007), to jednak klimat i przede wszystkim satysfakcja z odsłuchu to przesłaniają. Nie jest to z pewnością żadne arcydzieło – nie ma, co do tego wątpliwości – ale śmiało można powiedzieć, iż to pozycja z górnej półki. Dla mnie to spóźniona niespodzianka roku 2005. I choć i w tym roku niespodzianek z pewnością brakować nie będzie, to jednak życzę każdemu takich zaległych "spotkań". Oby zawsze było to równie miłe zaskoczenie, jak w tym przypadku.
P.S.: Utwory nr 1, 10, 11 i 13 nie zostały użyte w filmie – mimo to braku spójności i innych 'przeszkadzajek' nie słyszałem 🙂
0 komentarzy