Chyba mało kto kojarzy dziś gwiazdę serialu „True Blood”, Annę Paquin z jej szczenięcymi występami. Za wyjątkiem „Fortepianu”, za który nagrodzono ją zresztą Oscarem, cała reszta to raczej jedna, biała plama (inna sprawa, że niezbyt rozległa). Pośród niej „Fly Away Home” właśnie, czyli nominowany za zdjęcia do nagrody Amerykańskiej Akademii film o gąsiątkach, którymi dość niespodziewanie przyszło się zająć małej Ani (tu jako Amy). Trzeba przyznać, że film to uroczy i bez trudu potrafiący porwać – nie tylko tych najmłodszych. Oprócz wspomnianych i miejscami naprawdę imponujących zdjęć Caleba Deschanel, ogromny wpływ na wrażenia płynące z tej produkcji ma także muzyka Marka Ishama.
Może nie wspiął się on tu na wyżyny talentu – zwłaszcza, że podobną stylistykę i wrażliwość pokazał już w kilku wcześniejszych pracach na równie wysokim poziomie („A River Runs Through It”, „Nell”) – lecz niewątpliwie zaserwował ilustrację niezwykłą, w którą tchnął ten, jakże pożądany, kawałek magii. Tym większa szkoda, że do dziś nikt nie postanowił wydać jej oficjalnie – opisywana płyta jest tylko bootlegiem, choć przyznam, że zgrabnym i przy tym niezłym jakościowo (oraz piekielnie trudnym do zdobycia). Nie trzeba się więc obawiać o to, że uciekną nam jakieś detale, a to ważne, biorąc pod uwagę, że muzyka oparta jest tu w dużej mierze o subtelne dźwięki skrzypiec, fletów, wiolonczeli oraz kobiece wokalizy.
Już od pierwszych nut otwierającego album „First Flight” ścieżka ukazuje swoje dwa atuty, których nie da się przecenić: lekkość i niesamowitą słuchalność. „Sztuka latania” (a wedle tłumaczenia dvd „Droga do domu”) nie grzeszy może zbyt wielką oryginalnością, tak względem twórczości Ishama, jak i ogólnie, niemniej jest bez wątpienia jedną z jego najpiękniejszych i najlepiej przyswajalnych prac. Ta muzyka po prostu płynie, tudzież lata – a czyni to z taką delikatnością i wdziękiem, że samemu też się ma ochotę poszybować w przestworzach, co w odpowiednich momentach potęguje również jej podniosły ton i stosowna epika. Bo choć momentów typowo lirycznych, czy wręcz intymnych tu nie brak (kapitalne „Sixteen Eggs” chociażby), to jednak przeważają elementy typowe dla wielkiej przygody, a więc efektowna dynamika i barwna rytmika, podsycone odpowiednim dramatyzmem. Isham imponuje tu także niezwykłą melodyjnością, która wypływa z każdej ścieżki. Kompozytor zręcznie operuje również emocjami, a przy tym wszystko przychodzi mu tu z taką łatwością, iż ma się wrażenie obcowania z niekończącą się ferią tematów – mimo, że całość opiera się jedynie na dwóch, dość często powtarzających się motywach.
Być może dlatego za największy ‘grzech’ tej pozycji można uznać jej śmieszną długość – co przy wielu współczesnych, rozbuchanych do granic wydaniach i wznowieniach brzmi zapewne nieco dziwnie. Jednak ledwie 35 minut stanowi przy tego typu kompozycji niespełna rozgrzewkę. Przypuszczalnie dlatego zdecydowano się umieścić tu jeszcze kilka bonusów – tematy z innych filmów kompozytora (choć znalazł się także kawałek z medycznej telenoweli „Chicago Hope”). Począwszy od wspomnianej już „Nell”, a na „The Net” skończywszy to, trzeba przyznać, całkiem ciekawy przekrój przez różne etapy jego kariery. Zresztą większość z tych tematów jest w taki czy inny sposób zbliżona brzmieniem do „Fly Away Home”, przez co zachowana zostaje pewna ciągłość, a słuchacz nie zostaje drastycznie wyrwany z wyjątkowego klimatu. To wrażenie rozbijają trochę suity z „Cool World” i „The Net”, które są zwyczajnie za długie, a przy tym pełne specyficznych rozwiązań dźwiękowych i niekiedy mroczne w swym wydźwięku. Ale nawet w nich można się bez problemu zasłuchać i znaleźć wiele smaczków (choćby świetne wokalizy w „The Net” – jakże podobne, a przy tym jakże inne od tych w „Sztuce latania”). Całość domknięto natomiast klamrą w postaci przyjemnej, acz smutnej piosenki śpiewanej przez Mary Chapin Carpenter, która oczywiście pojawia się w samym filmie, w dość ważnej zresztą scenie. Zacny akcent.
Ocena końcowa nie może być inna, jak tylko maksimum, gdyż Isham stworzył ilustrację naprawdę piękną, niebanalną i poruszającą. Muzykę, która uskrzydla i która ma w sobie to ‘coś’, co sprawia, że nie da się jej nie pokochać, trudno się przy niej nie wzruszyć (zwłaszcza, gdy działa wespół z obrazem) i ciężko wymazać ją z pamięci. Może i prosta to praca, ale przy tym jakże niesamowicie wyjątkowa. Co się zaś tyczy utworów z innych filmów, to one także stanowią niezły i, co ważniejsze, bogaty i interesujący przekrój przez twórczość kompozytora. Generalnie jest to więc pozycja, która satysfakcjonuje i sprawia mnóstwo frajdy. Muzyka, którą warto znać i warto polecać innym. Muzyka, którą mogliby w końcu wydać jak należy…
P.S. W filmie pojawia się także piosenka „Yakety Axe” w wyk. Cheta Atkinsa. Natomiast na DVD znajdziemy pełny, wyizolowany score w Dolby Digital 5.0 z komentarzem kompozytora.
P.S. 2. Istnieje także inna edycja tego bootlega – 32 ścieżki z samego „Fly Away Home”, z czego 2 alternatywne i 2 z muzyką źródłową. Osobno wypuszczono także wydanie promo, które odpowiada pierwszym 9-ciu pozycjom z opisywanej płyty, która, co ciekawe, krąży w sieci także i bez końcowej piosenki (tym samym zamykając się w ok. 77 minutach).
0 komentarzy