James Horner jest jedną z tych postaci muzyki filmowej, które wywołują skrajne uczucia. Ma on zarówno wiernych miłośników swojego talentu, jak i jego przeciwników. Wielu zarzuca kompozytorowi, że tak naprawdę jest twórcą zaledwie dwóch świetnych ścieżek dźwiękowych, a cała reszta to tylko ich echa. Te dwie ścieżki to oczywiście "Breaveheart" i "Titanic". Obie przyniosły kompozytorowi sławę, pieniądze i liczne nagrody. Jednak także wokół nich toczy się wiele dyskusji. Często pojawiają się zarzuty, że tak naprawdę "Breaveheart" jest zwykłym plagiatem, a z kolei muzyka z "Titanica" została wydźwignięta tylko dzięki sukcesowi samego filmu i piosenki śpiewanej przez Celine Dion. Z wszystkich tych dyskusji o talencie Hornera, lub jego braku, tak naprawdę jednak nic nie wynika. Mimo iż niemal każda następna ścieżka dźwiękowa Amerykanina wywołuje kontrowersje, to James Horner nadal jest czołowym kompozytorem Hollywood. Być może jak w każdej dziedzinie sztuki, także w muzyce filmowej, jest potrzebny ktoś, kto będzie budził kontrowersje i kto ciągle będzie uznawany za skończonego.
Niewiele jest osób, które oczekując na nowe ścieżki dźwiękowe Jamesa Hornera, wierzą ze usłyszą coś nowego, odkrywczego i błyskotliwego. Kompozytor już od niezłych kilku lat zdaje się pokazywać, że swoje najlepsze partytury ma już za sobą i teraz pozostaje mu już tylko z nich czerpać inspiracje. Tym samym na każdej kolejnej ścieżce dźwiękowej Hornera pojawiają się znajome dźwięki i motywy, które krótko mówiąc kłują w uszy każdego osłuchanego miłośnika muzyki filmowej. Mimo to oglądając film z muzyką tego kompozytora zawsze można być pewnym, że wszystko będzie działało tak jak należy i muzyka, choć mało oryginalna, spełni swoją rolę. Do takich wniosków doprowadziła mnie między innymi jedna z tegorocznych partytur pana Hornera – "Plan Lotu".
Płyty słucha się strasznie. Jeśli ktoś twierdzi inaczej to znaczy, że znajduje przyjemność w zadawaniu sobie cierpienia i umęczania duszy. Znajduje się tutaj tylko osiem kompozycji, z których najkrótsza trwa ponad trzy minuty ("Opening the Casket") a najdłuższa blisko dziesięć ("The Search"). Niemal cała zawartość płyty to ciche tekstury przerywane tylko miejscami nagłymi eksplozjami orkiestry. Jamesowi Hornerowi udaje się przemycić tutaj nawet krótki temat grany przez fortepian już w 4 minucie utworu "Leaving Berlin". Kilka minut później pojawia się on w wykonaniu oboju i nagle okazuje się, że łudząco przypomina on temat z filmu "Bicentennial Man" (i automatycznie też "Piękny Umysł"). Ten sam temat przemyka też w trakcie trwania całej płyty i ostatecznie dopiero w "Mother and Child" pojawia się w dość dramatycznej wersji wykonywany przez całą orkiestrę. Przez całą płytę przewijają się także niezidentyfikowane dźwięki słyszane wcześniej właśnie w filmie "Bicentennial Man". Poza tym w takich utworach jak "The Search", "Creating Panic" czy "Carlson's Plan" pojawia się nieustannie chaotyczny fortepian. Zwłaszcza w "Creating Panic" i "Carlson's Plan" sprawia on wrażenie jakby ktoś zwyczajnie walił pięścią po klawiaturze. Z pewnością w filmie spełnia to swoją rolę jednak słuchane z płyty może, co najwyżej uchodzić za ciekawostkę. Generalnie trudno wychwycić jeden utwór, który robiłby tutaj największe wrażenie. Całość jest bardzo chaotyczna i atonalna, co utrudnia odbiór. Miejscami można odnieść wrażenie, że nie jest to ścieżka dźwiękowa a muzyka współczesna, pełna zgrzytów, eksplozji i przypadkowości. Przez te pięćdziesiąt minut dominującym uczuciem jest ciągłe napięcie i stres. Pośród wszechobecnej atonalności tylko kilkukrotnie pojawia się możliwa do słuchania harmonia, która jednak bardzo przypomina "Bicentennial Man".
Wypadałoby jednak zastanowić się czy tak naprawdę ta płyta mogłaby wyglądać inaczej? Otóż odpowiedź brzmi – nie! Przypomnę w wielkim skrócie, że film "Plan Lotu" jest thrillerem opowiadającym z zaginięciu małej dziewczynki w wielkim samolocie i rozpaczliwych próbach jej matki (Jodie Foster) w odzyskaniu dziecka. Niemal cała akcja filmu rozgrywa się z gigantycznej, choć zamkniętej przestrzeni samolotu. Generalnie obraz ten jest dość mroczny i stara się pewną surowością i bezpośredniością oddać fakty jak najbardziej autentycznie. To właśnie ta aura autentyzmu sprawia, że film ogląda się bardzo dobrze i z ciągle rosnącym napięciem. Trudno w tym momencie nie stwierdzić, że jest to w dużej mierze zasługa właśnie muzyki Jamesa Hornera. Kompozytor od samego początku bardzo minimalistycznie i trochę na wzór horrorów z dawnych lat stara się kreować nastrój niepokoju i napięcia. Uzyskanie takiego efektu w sferze muzycznej wiąże się niestety ze stosowaniem licznych dysonansów, chaotycznych dźwięków, wyciszeń i eksplozji. Dokładnie taka muzyka pojawia się na płycie z muzyką do "Planu Lotu" – i to jest właśnie największy dramat. Taka muzyka nie powinna być w ogóle wydawana…
Konstrukcja muzyki do thrillera zasadniczo nie różni się od muzyki pisanej do horroru. Zresztą patrząc nawet na definicje obu tych gatunków można dowiedzieć się, że różnią się one tylko tym, że horror posiada elementy fantastyczne a thriller jest w pełni realistyczny. Pozostałe mechanizmy polegające na straszeniu i budowaniu napięcia są identyczne. Tyczy się to oczywiście także muzyki. Tym samym sprawia to, że ścieżek dźwiękowych zarówno do thrillerów jak i horrorów, poza obrazem słucha się po prostu tragicznie. James Horner tworząc taką właśnie muzykę do "Planu Lotu" wykonał swoje zadanie najlepiej jak mógł. Inna muzyka do tego obrazu powstać po prostu nie mogła. Gdyby partytura była bardziej melodyczna i posiadała więcej tematów, czy inne instrumentarium, cały ten nastrój autentyzmu bez wątpienia by prysł. W tym roku z podobnym przypadkiem mieliśmy do czynienia przy okazji "Wojny Światów". John Williams zaserwował wtedy bardzo minimalistyczny i chaotyczny score, którego nie dało się słuchać poza filmem. Jednak muzyka ta doskonale radziła sobie w samym obrazie, ponieważ jej funkcja polegała tam na budowaniu nastroju autentyzmu. Wprowadzenie jakiegokolwiek tematu niszczyłoby tą misterną sieć autentyzmu i bagatelizowało cały film. Podobnie sprawy mają się w przypadku "Planu Lotu" tyle, że tutaj Hornerowi udało się przemycić jeden, co prawda niezbyt oryginalny, temat. Tym samym tej płyty słucha się nieco lepiej od "Wojny Światów", ale ciągle nie jest to ścieżka dźwiękowa dla każdego.
Tym samym można spokojnie powiedzieć, że ta płyta z pewnością nie jest jakimś ewidentnym zwiastunem upadku Jamesa Hornera. Amerykanin skomponował tutaj muzykę, która działa w filmie właśnie tak jak powinna i praktycznie nie mogłaby ona wyglądać inaczej. Całkiem inną sprawą jest jednak fakt wydania tej ścieżki dźwiękowej na płycie. Przekleństwem najsławniejszych kompozytorów takich jak Horner czy Williams jest to, że trudno sobie wyobrazić żeby któraś z ich ścieżek dźwiękowych mogłaby nie zostać wydana na płycie. Piszą oni muzykę do najróżniejszych filmów, z których każdy wymaga indywidualnego podejścia. Inaczej pisze się w końcu muzykę do dramatu a inaczej do thrillera czy horroru. Tak się składa, że ścieżki dźwiękowe do tych dwóch ostatnich gatunków fatalnie nadają się do słuchania poza obrazem. Jednak skoro kompozytorem jest James Horner to wydawca jest w stanie wyprodukować także taką płytę licząc, że sprzeda się głównie nazwisko na okładce. Ostatecznie powoduje to, że w dyskografii kompozytora pojawiają się pozycje uznawane za istne koszmary, które nie powinny w ogóle trafić do odtwarzaczy miłośników muzyki filmowej. Przykładem takiej pozycji jest właśnie "Plan Lotu", którego w żaden sposób nie mogę polecić. I zdaje się, że nie jest to jednak wina samego Jamesa Hornera a raczej marketingowego znaczenia jego nazwiska. Gdyby kompozytorem przy tym filmie był jakiś mało znany artysta to zapewne, choćby niewiadomo, co zrobił, jego ścieżka dźwiękowa nie zostałaby wydana. Tymczasem James Horner jest wydawany niezależnie, do jakiego filmu muzykę napisze, przez co takie niefortunne wydania psują mu i tak już zszarganą opinię. Morał jest z tego taki, że muzyki z horrorów i thrillerów lepiej słuchać w filmie niż poza nim – nawet, jeśli skomponował ją sam James Horner.
0 komentarzy