Specjalista ds. ochrony informatycznej Jack Stanfield pracuje w banku Landrock Pacific Bank w Seattle. Cieszący się zaufaniem przełożonych dyrektor swoją karierę i reputację zawdzięcza umiejętności projektowania najskuteczniejszych systemów ochrony informatycznej. Jednak zbudowany przez Jacka system ma jedną słabą stronę, której wcześniej nie brano pod uwagę: jest nią sam Jack. To właśnie w niego postanowił uderzyć bezwzględny i sprytny szef złodziejskiej szajki. Kierowana przez Billa Coksa banda przejmuje kontrolę nad domem Stanfieldów, czyniąc Beth i dzieci zakładnikami w ich własnym domu i zamieniając Jacka w wykonawcę planu zrabowania 100 milionów dolarów z banku Landrock Pacific.
Tak brzmi streszczenie najnowszego filmu, w którym zagrał Harrison Ford – "Firewall". Nie mnie orzekać, dlaczego aktor znany z tak kultowych ról jak Han Solo czy Indiana Jones, ostatnimi czasy tak fatalnie dobiera sobie role. Ta, którą kreuje on w filmie "Firewall" z pewnością nie przyniesie mu chwały, bo i sam film do wybitnych nie należy. Niestety tyczy się to niemal wszystkich jego elementów z muzyką włącznie. A tą zajął się rozchwytywany i sławiony ostatnio pod niebiosa Alexandre Desplat. Jedynym usprawiedliwieniem dla Francuza może być tylko fakt, że napisał tę muzykę w zaledwie dziesięć dni…
Takie płyty zwykłem nazywać "ścianą dźwięku", która słuchana poza obrazem jest kompletnie nie do przejścia. Mnóstwo jest tutaj zrywów, eksplozji i dysonansów, które nie mają żadnego konkretnego kształtu. W pewnym stopniu można to wytłumaczyć samą specyfiką filmu. Jest to kino akcji, które nie musi być ambitne a jedynie powinno dostarczać rozrywki. Tym samym jest to typowo hollywoodzka produkcja prezentująca niemal tradycyjny przerost formy nad treścią. Do tego sztampowego wzorca kina akcji rodem z fabryki snów, niestety dostosował się całkowicie także Alexandre Desplat. Stworzył on tutaj muzykę wręcz przylegającą do obrazu i jedynie komentującą to, co dzieje się na ekranie. Do tego dołożył wielką orkiestrę, masę elektroniki i już absolutnie nic nie zostało z jego europejskości. Dosłowność tej muzyki kompletnie mija się z tym, co do tej pory miłośnicy muzyki tego kompozytora w nim widzieli. Desplat, ceniony przede wszystkim za swoją umiejętność łączenia hollywoodzkiego rozmachu z europejską wrażliwością, w przypadku "Firewall" stworzył pospolitą wręcz ścieżkę dźwiękową, jakich rocznie powstaje kilkaset i nikt nawet nie ośmiela się ich wydawać. Nie ma w niej niczego, co mogłoby zaciekawić a co dopiero zachwycić.
Trzeba jednak przyznać Francuzowi, że starał się urozmaicić tę muzykę jak tylko mógł. Przede wszystkim niemal do wszystkich swoich kompozycji na tej płycie próbuje wprowadzać jakąś rytmikę. Tym samym niemal przez cały krążek przewija się bardziej lub mniej wyrazista perkusja, która miejscami prezentuje dość egzotyczne przebiegi rytmiczne. Jednak zdarzają się też momenty, że to właśnie ta perkusja staje się motorem całej muzyki i wtedy słyszymy już tylko nieustanny łomot… Do ciekawszych elementów pojawiających się na tej płycie należy także elektronika. Desplat, mimo zaangażowania orkiestry The Hollywood Studio Symphony, nie rezygnuje z elektronicznych dźwięków i prezentuje tutaj całą gamę nowych brzmień. Tyle, że takie połączenie elektroniki z żywą orkiestrą nie prezentuje tutaj niczego rewelacyjnego. Ot, kolejny score, na którym brzmienia akustyczne są uzupełniane elektronicznymi. Takich ścieżek dźwiękowych powstaje rocznie, co najmniej kilkanaście i nie widzę powodu, dla którego ta konkretna miałaby się wybijać ponad nie wszystkie.
Spośród tego bezpostaciowego underscore (muzyki tła) i action-score (muzyki akcji), jakiego tutaj doświadczamy, można wyłapać tylko jeden temat. Jest to "The Family Theme", który oprócz utworu tak zatytułowanego, pojawia się też na samym końcu w "Together Again". Jedyne, co zapamiętałem po kilkukrotnym przesłuchaniu całej płyty, to niezwykły kontrast między właśnie tym tematem, a całą resztą. Bo oto z jednej strony mamy kompletny chaos instrumentalny, który kompozytor stara się porządkować rytmiką, a z drugiej przesłodzony, utopijny i ultrakrótki temat, wyrwany jakby z innej epoki – Golden Age. Taki kontrast jest wręcz wstrząsający i jeszcze bardziej każe się zastanawiać, co kompozytor chciał osiągnąć komponując taką muzykę…
Dlatego ostatecznie trudno nie stwierdzić, że Alexandre Desplat sprawił tą ścieżką dźwiękową wielki zawód wszystkim miłośnikom swojej muzyki. Kompozytor pochodzący z europy skomponował bowiem score, który brzmi jakby napisał go jakiś mało znany twórca urodzony w Hollywood. Na tej płycie nie ma dosłownie nic godnego polecenia. Nieustanna, bezkształtna akcja przerywana przeciągłymi wejściami sekcji dętej blaszanej, niczym z "Matrixa", to standardowe narzędzia każdego kompozytora. Dopiero na nich powinno rozpoczynać się budowanie faktycznej muzyki. Tymczasem Desplat na tym kończy swoje zmagania z akcją filmu "Firewall" i jedyne co nam daje to wyłącznie rytmiczny szkic tego, co powinno być muzyką. W pewnym sensie można się tutaj doszukać podobieństw do "Syriany" autorstwa tego kompozytora. Tyle, że na tamtej ścieżce dźwiękowej, bezkształtna forma była chociaż urozmaicona egzotycznym instrumentarium, a w przypadku "Firewall" nie ma nic, co pozwalałoby dojrzeć w tej muzyce, choć cień artyzmu czy oryginalności.
0 komentarzy