To był pechowy rok dla Cartera Burwella. Sprzed nosa uciekały mu duże, prestiżowe produkcje. Natomiast obiecująca na papierze „Piąta władza” spotkała się z chłodnym przyjęciem zarówno widzów, jak i krytyki. Z tego względu jej oprawa muzyczna może przez wielu słuchaczy zostać zignorowana. Niezasłużenie. Ścieżka dźwiękowa jest jedną z największych zalet filmu.
„Piąta władza” idzie śladami „The Social Network”. Opowiada historię budowania potęgi przez jednego z antypatycznych herosów ery Internetu – Juliana Assange’a. Naturalnym jest więc sięgnięcie po elektroniczne brzmienia, próbujące uczynić cyfrowy świat bardziej namacalnym, a zarazem nadające całości posmak nowoczesności. Przestrzeń wirtualna to jednak nie wszystko, analogowe są emocje bohaterów, analogowa rzeczywistość zmienia się też pod wpływem ich działań.
Burwell rozpoczyna niejako od makroskali. Narzucają mu to pomysłowe napisy początkowe, obrazujące jak zmieniały się sposoby komunikacji od starożytności po dziś dzień. Kompozytor kolejne przełomy ilustruje krótkim, drapieżnym motywem. Pomiędzy jego kolejnymi, mocnymi wejściami, rysuje dynamiczny podkład. „A History of Media” ma więc rewolucyjną agresywność, ale i pewien pospieszny, acz stały rytm. Ciągłość zmian prowadzi do przełomów, a takim właśnie punktem przełomowym ma być, według twórców obrazu, działalność Assange’a. Burwell przypomina o tym kilkukrotnie w trakcie ścieżki, wplatając elementy „A History of Media” do innych utworów.
Nim jednak do rewolucji dojdzie, poznajmy dwóch, nikomu nieznanych cyfrowych maniaków. Ich działania wydają się niewinne w swej brawurze, a zarazem zamknięte w tajemniczym świecie informatycznych kodów. Pierwsza, najlepsza część kompozycji Burwella ma więc sporo luzu. Rządzi nią klubowy klimat, najostrzej wypełniony elektroniką. W szczególny sposób połączono tu swego rodzaju dziecinną fantazyjność, która każe traktować świat, jak grę komputerową, z delikatnym naznaczeniem zbliżających się bardzo poważnych konsekwencji. Wspaniale tę dwoistość słychać w fantastycznym „The Submission Platform”, ale też daje o sobie znać w „Live” i „Face to Face”.
Rzeczywistość upomina się jednak o swoje prawa, zwłaszcza, że Assange zaczyna stąpać po grząskim gruncie. Elektronika pozostaje znaczącym elementem kompozycji, ale Burwell coraz śmielej sięga po tradycyjne instrumenty. Nie zaskakuje ich użyciem. Wypełnione chropowatą emocjonalnością smyczki przywołują w pamięci mroczny świat „Fargo”. Przygaszone, niejednoznaczne frazy fortepianu prowadzą ku nastrojowi, w kreowaniu którego Burwell jest prawdziwym mistrzem – moralnego rozdarcia, niepokojącego wewnętrznego dysonansu. „Piąta władza” rysuje nierozwiązywalny konflikt słuszności. Muzyka stara się to zapętlenie oddać. W pewnym momencie pozornie tryumfalne „The Destruction of the Platform” opiera się na opadającym, sugerującym upadek motywie, zaś jego końcówka ma wyraźnie gorzki posmak.
Jak na opowieść o rewolucji Burwell wplata w nią dużo smutku, jego kompozycja pozbawiona jest przyjemnego samozadowolenia. Jedyny właściwie wyłom w tym obrazie stanowi fortepianowe „A Fifth Estate”, jasny, powtarzalny motyw ma w sobie zaskakująco dużo ciepła i niczym nieskażoną nadzieję. Niekonsekwencja? Można byłoby o nią kompozytora posądzać, gdyby właśnie ten utwór wieńczył ścieżkę dźwiękową. Na finał wybrano jednak minimalistyczne „Asylum”, nawiązujące dość jednoznacznie do twórczości Michaela Nymana – twórcy niespecjalnie kojarzonego z pogodną atmosferą.
Dwa, bardzo dobre utwory kończące płytę oparte zostały na tradycyjnym instrumentarium, jednak stopniowe ograniczanie elektroniki nie wychodzi ścieżce dźwiękowej na dobre. Mniej więcej w połowie zaczyna się ona wyraźnie rozłazić. Daje o sobie znać nadmierna ilustracyjność, ale znika też efekt świeżości. Burwell zaczyna sięgać po zbyt oczywiste dla siebie środki. Owszem, mają one funkcjonalne uzasadnienie, ale wydają się zbyt prostym rozwiązaniem. Dla fanów tego kompozytora to pewnie żaden problem, jednak świadczy o pójściu na lekką łatwiznę. Wciąż pojawiają się co prawda elementy, które mogą się podobać (np. uzasadnione treścią filmu, pozbawione ostentacji motywy bliskowschodnie), ale impet świetnego, wciągającego początku gaśnie.
Tym niemniej to wciąż praca wysokiej klasy. Fantastycznie sprawdza się w filmie, znacznie skutecznie budując odpowiedni dla niego klimat, niż konwencjonalna, szkolna reżyseria. Łączy nowoczesną młodzieńczość z goryczą osamotnienia, pęd do działania, zmieniania świata z moralnymi dylematami. Lubującemu się w niejednoznacznościach Burwellowi „Piąta władza” umożliwiła zarówno podkreślenie specyfiki własnego, unikalnego stylu, jak i wprowadzenie do swojego muzycznego uniwersum nowych elementów. Cała (oczywiście zbyt długa) ścieżka dźwiękowa może co prawda znużyć, ale i tak stanowi propozycję, której nie warto przeoczyć.
P.S. Interesujący komentarz Cartera Burwella do tej ścieżki dźwiękowej można przeczytać TUTAJ.
Zgoda, bo choć filmu nie znam, to odczuwam wszelkie te plusy i minusy wymienione w recce. Generalnie to jeden z żywszych, ciekawszych prac Burwella ostatnich lat.