Doczekaliśmy się! Piąty Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie przyniósł ze sobą oczekiwany już od pierwszej edycji krążek (a nawet dwa!), dzięki czemu możemy cząstkę festiwalowej atmosfery zabrać do domu i poczuć klimat na zawołanie, po prostu wciskając „play”. Nakładem Magnetic Records oddano w ręce fanów FMFu (którym dedykowany jest album) ładnie prezentujące się wydawnictwo, skrywające w tekturowym opakowaniu dwie płytki oraz książeczkę informacyjną. Wszystko ładnie, ale przecież liczy się przede wszystkim wnętrze. W nim znajdziemy ponad sto minut muzyki związanej z krakowską imprezą…
Nie wszystkie utwory z albumu prezentowane były na żywo w pięcioletniej historii Festiwalu, część związana jest z nim jedynie poprzez nazwiska twórców, których muzyka zabrzmiała podczas koncertów. Są więc kawałki dotychczasowych gości FMF: Howarda Shore'a, Tan Duna, Elliota Goldenthala, Jana A.P. Kaczmarka czy Wojciecha Kilara. W tym gronie brak Erica Serra i Shigeru Umebayashiego – ten pierwszy został całkowicie pominięty, a drugiego poniekąd zastępuje Abel Korzeniowski utworem „And Just Like That” z „Samotnego Mężczyzny”. Jak wiadomo, zebranie jakiejkolwiek kompilacji to spore wyzwanie, chociażby ze względu na dostępność poszczególnych utworów – o czym zresztą możemy przeczytać w dołączonej od wydawców broszurce. Zanim przejdę do bardziej szczegółowego opisu, chcę zaznaczyć, że tym razem wrażeniometr posłużył mi nie tyle do oceny jakości poszczególnych utworów, co subiektywnego zaznaczenia, które z nich wzmacniają doznania z odsłuchu całości, a które być może ją psują, przeszkadzają lub wybijają z rytmu. Pasy zapięte? Czas odpalić wehikuł czasu i powspominać coroczne święto muzyki filmowej.
No właśnie, znajdujący się na drugim krążku „I Don't Belong Here” Klausa Badelta z… „Wehikułu czasu” byłby może lepszym początkiem, ze względu na nostalgiczny charakter wydawnictwa, ale palmę pierwszeństwa zdecydowano się oddać „Księżniczce Mononoke” Joego Hisaishi. Można zauważyć, że organizatorzy FMF nieśmiało obrali sobie ten właśnie motyw za nieoficjalny hymn całej imprezy. Bardzo słusznie, bo przecież koncert Hisaishiego był jednym z najlepszych w jej pięcioletniej historii. Poza otwierającym „A Legend Of Ashitaka”, na pierwszej płytce znajdziemy jeszcze jeden utwór Japończyka – wspaniały „Summer” z filmu „Kikujiro”. Pozycje znajdujące się pomiędzy tymi dwoma stanowią wraz z nimi bardzo dobry, chociaż nie idealny początek przygody. „Samotny Mężczyzna”, „Marzyciel” i „Pachnidło” mają sentymentalny klimat, który burzy niestety „Czas Honoru”, a w szczególności dynamiczny utwór „Czas Wojny”. Spokojnie mógłby on wybudzać słuchacza z rozmarzenia dopiero po wspomnianym „Summer”. Swoją drogą należy zaznaczyć, że Bartosz Chajdecki specjalnie na potrzeby tego albumu udostępnił nigdzie wcześniej niepublikowane utwory z „Czasu Honoru”, za co mu chwała!
Dalsza część pierwszej płyty mija pod znakiem „Walca” z „Ziemi Obiecanej” (szkoda, że nagranie słabej jakości) i „Streets of Paris” z „Pachnidła” – dwa hitowe utwory, których nie mogło zabraknąć. Najsłabiej wypada „Wiedźmin”, który w tak doborowym towarzystwie obnaża swoje pochodzenie z innej, ‘niższej półki’, pomimo iż przedstawiony fragment może imponować. Płytę zamyka piosenka przewodnia z „Bankietu”, będąca niestety jedynym utworem Tan Duna na kompilacji – i do tego wyborem bardzo rozczarowującym. Autor dwóch niezapomnianych koncertów FMFu zasługiwał na więcej uwagi. Ogólnie CD z numerem 1 prezentuje się bardzo dobrze, chociaż małe roszady w trackliście mogłyby poprawić wrażenie, jakie wywołuje.
Płytka numer dwa znacznie bardziej odbiega repertuarem od programu poszczególnych edycji Festiwalu. Aż sześć utworów nigdy nie było zagranych na koncertach w Krakowie. Wymieniając tytułami filmów są to: „Duży” i „Mucha” Shore’a, wspomniany „Wehikuł czasu”, a także „Chłopiec z bębenkiem” Badelta, „Titanic” Hornera, „Dzwonnik z Notre Dame” Menkena. Za wyborem takich, a nie innych dokonań Shore'a stanęła prawdopodobnie konieczność wynagrodzenia czymkolwiek zupełnego braku na tej kompilacji, niedostępnego dla wydawców „Władcy Pierścieni”. Podobnie było pewnie z Badeltem i „Piratami z Karaibów”. Sięgając wstecz pamięcią oddać trzeba, że „Titanic” był grany na pierwszym koncercie pierwszego Festiwalu, ale w innej odsłonie, niż płytowa suita (której swoją drogą słucha się świetnie). Cieszy mnie obecność „Siedmiu Wspaniałych” Elmera Bernsteina, także pochodzących z repertuaru tamtego koncertu. Pamiętam, że będąc wtedy w krakowskiej filharmonii czułem się wielkim farciarzem i przyznam, że przez myśl mi nawet nie przeszło, iż może to być początek pięknej przyjaźni z FMF-em ;-). Ech, łezka się w oku kręci.
Niestety, takie wspomnienia są na drugiej płytce podziurawione przez obecność utworów, z którymi nie mają się one prawa wiązać. Tym samym krążek ten, mimo iż zawiera kilka pompatycznych klasyków (vide otwierające go „Gwiezdne Wojny”), sprawia raczej wrażenie sklejonego z resztek, na zasadzie „byleby tylko był”, niż efektu faktycznie przemyślanej selekcji materiału. Brakuje mu także zakończenia z przytupem. Chociaż ogółem wybór kompozycji Kaczmarka jest satysfakcjonujący, to jednak krótki fragment z „Passchendaele” wygląda na wepchany na siłę. Zdecydowanie lepszy efekt wywołałoby wrzucenie na koniec „Star Treka”, który wraz ze „Star Wars” stworzyłby fajną, kosmiczną klamrę.
Może pośpiech, o którym wspominają wydawcy nie był wskazany? Może warto było poczekać jeszcze rok? Nie ma jednak co gdybać. Pięciolecie to w końcu pierwszy poważny jubileusz, który warto było ukoronować. A kto był choćby na jednej edycji z pewnością powinien mieć tę składankę w kolekcji – bo to po prostu świetna pamiątka. Z kolei ci, którzy na FMF-ie nigdy nie gościli niech posłuchają, co stracili i przekonają się, że w przyszłości warto pod koniec maja zarezerwować sobie czas na wizytę w Krakowie! Wszystkim nam pozostaje podziękować za taki prezent i mieć nadzieję, że to nie ostatnia tego typu inicjatywa ze strony organizatorów, i że w przyszłości doczekamy się kolejnych wydawnictw tego typu – może nawet i DVD z koncertów? Oby tylko nie trzeba było czekać kolejnych pięciu lat!
P.S. Ale jak trzeba, to poczekamy, spoko 😉
To wydanie, szczególnie druga płyta, to jakaś straszna pomyłka. Po co wypuszczać takie coś na rynek? Czy nie lepiej byłoby zarejestrować jakiś koncert i takie nagranie koncertowe wydać jako pamiątkę?
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma 🙂
zacytuje klasyka : „hajs musi sie zgadzac” 🙂
Stanę po stronie Tomka – na pamiątkę wolałbym zapis dvd, choćby i skrócony z poszczególnych koncertów, a nie płytę, która jest, było nie było, odgrzewanym kotletem i jedną z wielu, wielu, wielu składanek filmowych.
Przesadzacie. Są momenty zaskakujące, więc to cieszy. Ogólnie to udana kompilacja.