Po blisko dwóch dekadach sukcesów na rodzimym rynku, w latach 90. John Woo zaczął podbijać także Amerykę. Apogeum anglojęzycznej twórczości reżysera przyszło wraz z „Face/Off” – bodaj najbardziej ambitnym filmem tego efektownego mistrza akcji. Widowiskowe sceny kaskaderskie, pełne pościgów, strzelanin oraz wybuchów, uzupełnia tutaj całkiem niegłupi motyw wyjściowy zamiany nie tylko twarzy, ale i tożsamości, co skutkuje naprawdę wybornymi rolami dwóch ikon Hollywood: Johna Travolty i Nicolasa Cage’a. „Bez twarzy” to także debiut Johna Powella w produkcji dużego kalibru, w danej chwili adepta wychodzącego dopiero spod skrzydeł Hansa Zimmera. I to niestety słychać…
Chociaż nuty spełniają swe podstawowe zadanie w ruchomym obrazie, a nawet udaje im się nie zginąć kompletnie w natłoku rozmaitych efektów dźwiękowych, to jednak daleko tej pracy do maestrii i charakteru późniejszych dzieł Powella. Zaczyna się ona całkiem nieźle – od przyjemnej, czarującej liryki „Face On”, jaką bardzo szybko kompozytor konfrontuje z mroczniejszą atmosferą, po części opartą na klasyce George’a Friderica Handela. Fragment ten może nie porywa, ale sprawnie wprowadza w klimat całej historii.
Na przeciwległym biegunie stoi natomiast drapieżna dynamika, jaką nakreśla głównie „Furniture”, czyli na dobrą sprawę jedyny wybijający się utwór w przekroju partytury. Dziś brzmi on co prawda nieco archaicznie i topornie, gdyż składa się z wyświechtanych przez zimmerowską kuźnię rozwiązań melodyjnych, lecz i tak jest to siedem minut czystej frajdy. Słychać tu zabawę muzyką, jaka udziela się również odbiorcy, temat jest atrakcyjny i pełen werwy, a jego długość bynajmniej nie daje się we znaki. Woo zrobił zeń zresztą motor napędowy swej produkcji – sięga poń często i gęsto, w związku z czym na ekranie dochodzi wręcz do wrażenia przesytu i monotonii brzmienia.
Tymczasem reszta płytowego materiału już raczej razi swą nijakością i sztampą. Za wyjątkiem powracających dźwięków przyjemnej liryki (w finale „Ready For The Big Ride, Bubba” przybierającej nawet postać fanfar) oraz kolejnych wariacji tematu z „Furniture”, nie ma tu za bardzo na czym ucha zawiesić. Przeważa albo nudnawy underscore, albo nieoryginalna i pozbawiona większego wyrazu dramaturgia przeplatająca się z akcją, jakiej brakuje polotu i odrobiny fantazji. Wszystko jest tu raczej od linijki, mocno już przy tym przebrzmiałej, nie potrafiącej wzbudzić większych emocji, o rozrywce nie wspominając. Nic zatem dziwnego, że zaledwie 40-minutowy krążek to miejscami prawdziwa przeprawa, jakiej nie uprzyjemnią zbytnio wspomniane atuty oraz nieliczne smaczki pokroju skrzypcowych solówek w „No More Drugs For That Man”.
Podczas seansu i tak najlepiej zapada w pamięć wykorzystanie taktów chóralnego oratorium „Messiah” (wyk. Baroque Orchestra & Chorus) oraz użyte w scenie strzelaniny widzianej oczami dziecka „Over The Rainbow” (Olivia Newton-John). Tapeta Powella pozostaje w ich cieniu zaledwie tłem – zauważalnym, lecz niezbyt ekscytującym. Szczęśliwie (i w przeciwieństwie do dalszej filmografii Woo) Powell bardzo szybko wypracował sobie wyraźny styl i warsztat, a sama kolaboracja zaowocowała potem znakomitym „Paycheck” – i to głównie w tym historycznym kontekście „Bez twarzy” można posłuchać. Dla fanów.
P.S. W filmie słychać także: „Ach, ich fühl's” Mozarta, „Prelude in D-Flat, Op. 28, No. 15” Chopina (wokal: Irina Zaritzkaya), „Miserere” Gregorio Allegriego, który wykonuje Chór z Westminster Abbey pod dyrekcją Simona Prestona; „Papa's Got A Brand New Bag (Part I)” Jamesa Browna, „Christiansands” Tricky’ego, „Don't Lose Your Head” formacji INXS, „Stella By Starlight” Neda Washingtona & Victora Younga i „La Di Da Di” Douga E. Fresh & The Get Fresh Crew.
0 komentarzy