Eyes of Tammy Faye, The – score
Kompozytor: Theodore Shapiro
Rok produkcji: 2021
Wytwórnia: Hollywood Records
Czas trwania: 36:20 min.

Ocena redakcji:

Oczy Tammy Faye

„…solidna robota z paroma czarującymi momentami…”

W Polsce nie istnieje taka profesja jak teleewangelista (chyba, że mówimy o przebranym za zakonnika biznesmenie z Torunia – to jednak na siłę), czyli kaznodzieja/księdza prowadzącego własny program w telewizji, gdzie mówi o życiu. Ale w Stanach, gdzie religii, kultów i sekt jest na pęczki, ta profesja może być się bardzo dochodowa. O jednej z takich najsłynniejszych par telewizyjnych maniaków religijnych opowiadają „Oczy Tammy Faye”, czyli o Tammy (znakomita Jessica Chastain) oraz jej mężu, Jimie Bakkerze (kolejna mocna kreacja Andrew Garfielda), a także ich karierze: od występów z pacynkami przez stworzenie własnego imperium po spektakularny upadek wskutek oskarżeń mężczyzny o defraudację i gwałt. Brzmi jak mocny film, ale ostatecznie wychodzi zaledwie poprawna produkcja, ciągnięta przez świetne aktorstwo. Największym problemem jest scenariusz, który bardziej skupia się na samej bohaterce, nieświadomej całego zamieszania i dramatu (żona miała być posłuszna oraz wspierająca męża), co okazało się bronią obosieczną. Niby pozwala to lepiej ją postać, ale nie angażuje emocjonalnie.

Jedną z zalet (poza charakteryzacją, scenografią i warstwą wizualną) jest też muzyka, za którą odpowiada coraz bardziej zadziwiający wszechstronnością Theodore Shapiro. Wybór ten nie jest zaskakujący, albowiem kompozytor pracował z reżyserem, Michaelem Showalterem, przy produkowanym przez niego „Wet Hot American Summer”. Teraz doszło do wznowienia współpracy, co pozwoliło Shapiro ponownie zaskoczyć i wyrwać się z szufladki autora muzyki komediowej. Efekt jest bowiem dość… zadziwiający.

To skromniejsza, wręcz kameralna praca maestro, ale nie pozbawiona kreatywności. Co najbardziej zadziwia to zmiana tonu, idealnie pasująca do wydarzeń filmowych. Emocjonalny rollercoaster, zaczynający się bardzo pogodnie, wręcz optymistycznie, z czasem nabiera mroczniejszych barw, aż do słodko-gorzkiego finału. A wszystko zbudowane na trzech tematach.

Pierwsze dwa dostajemy na samym początku (bo czemu nie!), w „Eyes in the Mirror”, które jest absolutnie rewelacyjne. Motyw numer jeden (delikatna, pięcionutowa wokaliza) pojawia się tu parę razy, a towarzyszy mu przybierający na sile fortepian w parze ze smyczkami, harfą oraz pulsującą elektroniką do rytmu (pięć nutek). Drugi temat wchodzi po drugiej minucie, w odbijającym się niczym echo fortepianie, któremu towarzyszy harmonijny chór. Ma się wrażenie, jakby się trafiło do raju. Trzeci motyw – z „Bedtime Stories” – budzi niepokój przez kobiecą wokalizę oraz absolutnie rozstrojony chór (trzy nuty). W zbliżony sposób gra „Speaking in Tongues”, dokręcając śrubę, zaś w połowie utworu chórzyści wyśpiewują pojedyncze słowa, nakładające się na siebie nawzajem.

I na tym opiera się całość ilustracji, lecz Shapiro potrafi nas cały czas poruszyć. Jak choćby drugim motywem w stylu gospel, okraszonym triumfalną formą („The Big Man”) czy równie spektakularnym w formie „Golden Bidet”, który napędzają skrzypce ze wsparciem perkusji, fortepianu oraz rzeczonego chóru. Ten nastrój zmienia się w „Goop”, w którym temat przewodni staje się bardziej wycofany, powolny, smutniejszy.

Ten nastrój pozostaje z nami na dłużej – „Devil’s Black Eye” zakończone dziwacznym „miau”, które atakuje jeszcze w melancholijnym „Keep the Tip” oraz troszkę dłuższym „Something Depraved”. W tym ostatnim wraca temat główny, zagrany na wibrafonie. Rozstrojony chór przypomina o sobie na początku „Where’d You Go”, po którym wskakuje coś między szklaną harmonijką a organami, oraz w odbijającym się niczym echo „The Shrieker” – pod sam koniec. Niepokój powraca w krótkim, acz lekko psychodelicznym „A Boat Out of Water” oraz organowym „Where Have You Gone”. Pięcionutowiec pojawia się jeszcze w zaskakujących wersjach, jak w „Blowout” (najpierw na wibrafonie, potem na harfie) czy „Dogpile” opartym na duecie smyczki/organy.

Dopiero pod sam koniec zaczyna pojawiać się promyk nadziei. „Not a Good Fit” opisuje temat główny za pomocą delikatnych dźwięków fortepianu oraz spokojnego chóru w tle. Cieplejsze jest „Visitation” na wibrafon i klawisze. Zaś „The Final Show” wieńczy dzieło. Najpierw gra fortepian, a w środku dołączają do niego bardzo pięknie grające smyczki oraz anielski chór, które współgrają ze sobą, dając nadzieję. Nadzieję na nowy początek.

To na pewno nie jest ani najłatwiejszy, ani najprzyjemniejszy score w dorobku Theodore’a Shapiro. Niemniej pokazuje jak bardzo rozwinął się warsztat tego kompozytora i potwierdza, jak łatwo odnajduje się on w różnych gatunkach filmowych. „Oczy Tmmy Faye” to solidna robota z paroma czarującymi momentami, dobrze oddająca stany emocjonalne głównej bohaterki. Spójrzcie jej w oczy i powiedzcie: czy one mogą kłamać? 3,5 nutki.

Autor recenzji: Radosław Ostrowski
  • Eyes in the Mirror
  • Bedtime Prayer
  • Speaking in Tongues
  • Flirting
  • The Big Man
  • What Doors Will You Open
  • Golden Bidet
  • Goop
  • Devil’s Black Eye
  • Keep the Tip
  • Something Depraved
  • Convincing Roe
  • Where’d You Go
  • The Shrieker
  • A Boat Out of Water
  • Rachel and Tammy
  • Blowout
  • Dogpile
  • Where Have You Gone
  • Not a Good Fit
  • Visitation
  • The Final Show
3.5
Sending
Ocena czytelników:
0 (0 głosów)

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...

Halston

Halston

Roy Halston – zapomniany, choć jeden z ważniejszych projektantów mody lat 70. i 80. Człowiek niemal cały czas lawirujący między sztuką a komercją, został przypomniany w 2021 roku dzięki miniserialowi Netflixa od Ryana Murphy’ego. Choć doceniono magnetyzującą rolę...