Bruce Lee – był taki moment, że niemal każdy młodzik po obejrzeniu filmu z nim, chciał zostać karateką. Status herosa popkultury przyniosło mu, pokazane już pośmiertnie, „Wejście smoka”. Historia jest prosta, jak konstrukcja cepa i służy jedynie temu, by Bruce pokazał swoje umiejętności posługiwania się obydwoma kończynami oraz nunchaku. Ten film to już legenda – podobnie zresztą, jak ścieżka dźwiękowa.
Przyniosła ona nieśmiertelność jej autorowi – Argentyńczykowi, Lalo Schifrinowi, przyćmiewając jego wcześniejsze dzieła, jak „Bullitt” czy „Brudny Harry”. Kompozytor postanowił połączyć świat Zachodu (popowa, jazzująco-funkowa melodyka) ze Wschodem (etniczne instrumentarium) i ta mieszanka sprawdza się na ekranie bez zarzutu. Efekty słychać już na samym początku „Prologue”, gdzie do potężnych dęciaków oraz powolnego fortepianu dołączają popisy perkusji, kotły i cymbałów.
Esencją ścieżki jest pamiętne „Main Title” – jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów w historii kina. Funkowa gitara i organy Hammonda zmieszane z ‘rozciągniętymi’ dęciakami i szybkimi smyczkami. Ta mieszanina będzie nam towarzyszyć do samego końca, tworząc klimatyczny, intrygujący koktajl. Przeplatanka etniki oraz underscore’u najmocniej słyszalna jest w „Sampans and Flashbacks”, w którym poznajemy przeszłość głównych bohaterów. Jazzowe perkusjonalia i łagodna gitara elektryczna miesza się z mocnymi wejściami dęciaków i fletów. Schifrin dobrze buduje nastrój w wyciszonych momentach (lekki i etniczny „The Banquet” czy „Headset Jazz”) i nielicznych przykładach liryki (saksofon wpleciony w „Han’s Island”, delikatny flet w „The Gentle Softness”).
Ale, jak w każdym filmie akcji, nie może także zabraknąć action score’u. Skupiony jest on głównie wokół melodii z tematu przewodniego, granej w wolniejszym tempie (m.in. szpiegowski „Into the Night” z rytmicznym basem i plumkającym wibrafonem), gwałtownych partiach skrzypiec (dramatyczne „Su-Lin”) oraz typowo jazzowych wejściach (druga część „Bamboo Birdcage”). Pojawiają się też mniej przyjemne w odsłuchu momenty, jak perkusyjne „Goodbye, Ohara” z wyjątkowo wolną grą pozostałych instrumentów (smyczki, klawisze, dęciaki, kotły), czy ślamazarne „Han’s Cruelty”.
Najlepsze dostajemy jednak na sam koniec. „The Big Battle” to dynamiczne i opierające się na funkowej gitarze, szybkiej perkusji oraz kapitalnych dęciakach zmieszanych z bębenkami granie. Z kolei „Broken Mirrors” to muzyka z ikonicznych scen z lustrami – niepokojąco wolne brzmienie drobnych perkusjonaliów, fletów, cymbałków i fortepianu tworzy gęsty klimat, w połowie którego odzywa się popowa nuta z chwytliwym basem, podkreślająca napięcie. Sam finał to natomiast przeróbka tematu głównego w „End Titles”, w którym błyszczą dęciaki oraz smyczki. Dodatkowo są też dwie wersje bonusowe tej melodii – z wrzaskami karateków oraz w nieco innym tempie i alternatywnej aranżacji.
„Wejście smoka” to dziś ikoniczna ścieżka, która przyniosła Schifrinowi wielką popularność i pomogła w późniejszej karierze (to dzięki niej Brett Ratner zatrudnił maestro do serii „Godziny szczytu”). Miks dalekiego Wschodu ze światem Zachodu okazał się znakomitym koktajlem, który nawet po wielu latach smakuje znakomicie. A rozszerzone wydanie Aleph Records – od poprzednich bogatsze o blisko pół godziny materiału – jest wielce satysfakcjonujące. Co za tym idzie, finalna ocena może być tylko jedna.
0 komentarzy