Dlaczego "Wschodnie obietnice" nigdy nie dotarły na ekrany naszych kin pozostanie dla mnie wielką zagadką. Dystrybutor zdecydował się wreszcie (po niemal trzech latach!) na wydanie DVD, co jednak stanowi marną rekompensatę. Zwłaszcza, że jest to film znanego i cenionego twórcy i miał na Zachodzie dobre recenzje, zebrał także kilka nagród, w tym nominację do Złotego Globu dla Howarda Shore’a.
Kanadyjczyk postawił tym razem na jeden instrument: skrzypce. Zawsze z sympatią podchodzę do takiego wyboru instrumentu wiodącego, nasuwa od razu dobre skojarzenia z "Lis tą Schindlera", "Os adą" czy "Purpurow ymi skrzypcami", z drugiej jednak strony mierzenie się z tymi ścieżkami wymaga odwagi, doświadczenia i dobrego pomysłu. Shore’owi szczęśliwie nie zabrakło żadnego z tych trzech elementów.
Akcja "Wschodnich obietnic" toczy się w środowisku rosyjskiej mafii, co stanowiło dla twórcy "Wąt pliwości" wyraźną inspirację. Właściwie od pierwszych nut czuć tu rosyjskiego ducha. Otwierający płytę główny motyw to jeden z najlepszych w karierze Shore’a. Tęskne, liryczne skrzypce natychmiast wprawiają w odpowiedni nastrój. Kompozytor świadomy najwyraźniej siły swojej melodii ochoczo z niej korzysta, co w pewnym momencie skutkuje pewnym znużeniem. Szczęśliwie płyta jest zbyt krótka, by zdążyć rzeczywiście zmęczyć słuchacza. Pojawiają się też kolejne udane pomysły.
Szczególnie udał się Shore’owi utwór "Anna Khitrova", gdzie wraz ze skrzypcami doskonale współgra klarnet, drugi bardzo istotny instrument partytury. Ma zresztą we "Wschodnich obietnicach" Kanadyjczyk rękę do kobiet. Wyśmienity prędki, garściami czerpiący z rosyjskiej muzyki ludowej fragment "Tatiany" to bodaj najlepszy moment na płycie, stanowiący dobrą przeciwwagę dla powolnego tematu głównego.
Oprócz ogólnego charakteru muzyki są w tej partyturze jednoznaczne wskazania na źródło inspiracji: rosyjska pieśń w "Slavery and Suffering" i chętnie korzystanie z bałałajki. Dopełnieniem jasnych dźwięków skrzypiec są raczej ponure lub bardziej epickie fragmenty, gdzie Shore sięga po instrumenty dęte. Kanadyjczyk nie uniknął charakterystycznych dla siebie rozwiązań, króciutkie "Vory v Zakone" wykorzystaniem rogu budzi jednoznaczne skojarzenia, a i niejednokrotnie smyczki zabrzmią znajomo.
Podstawową wadą "Wschodnich obietnic" jest jednak niewielkie zróżnicowanie prezentowanego materiału. W pewnym momencie z ulgą słucha się instrumentu nie będącego skrzypcami, chciwie też łowi się przynajmniej namiastki tematów. Tym niemniej wyraźna klasa kompozycji nie pozwala przejść obok niej obojętnie, nie do przecenienia jest także magnetyzm głównego motywu. Shore, korzystając zresztą z niewielkiej orkiestry, ładnie wydobywa jej możliwości. Pewna czystość orkiestracji jego postpierścieniowych prac staje się już zresztą cechą charakterystyczną komponowanej przez niego muzyki. Największą jednak zaletą "Wschodnich obietnic" jest ich autonomiczność, to jedna z tych niewielu partytur, które są pomyślane jako całkowity, samodzielny twór. Teraz, gdy właściwie przywykliśmy do ścieżek będących poszatkowanym zbiorkiem rozmaitych, brzmieniowo i jakościowo, utworów, kompozycja, której siła i najlepsze cechy wypływają tylko, gdy słucha się jej w całości jest rzadkością, a nawet unikatem. Stąd też zachęcam do poświęcenia czterdziestu minut wyłącznie "Wschodnim obietnicom", słuchanie ich inaczej nie jest może bezcelowe, ale na pewno nie tak przyjemne.
Przez całą płytę wkrada się trochę monotonii, ale takie utwory jak „Eastern promises”, „Tatiana” (!!)”, czy „Slavery and Suffering” mogłyby się ciągnąć przez całą płytę. Piękna muzyka i niezwykle melodyczna jak na muzykę do filmu Cronenberga. 🙂