Są takie seriale czy filmy, które pomimo swojej przeciętności czy też 'normalności', a często i kiczowatości, pozostają gdzieś tam w sercu na zawsze. Wprawdzie serial "Na Południe" nie charakteryzuje się tą ostatnią cechą, ale niewątpliwie nie wyrasta jakoś strasznie ponad przeciętność – poza chłodnymi, kanadyjskimi krajobrazami, psem husky i strażnikiem Kanadyjskiej Konnej, nie oferuje nam nic oryginalnego czy zapadającego w pamięć. Niemniej jednak w pierwszej połowie lat 90 stał się niewątpliwym sukcesem, o czym świadczą następne sezony okupujące telewizję niemal do końca dekady. Trudno właściwie powiedzieć, co tkwiło w tym, że tak wiele osób polubiło i zapamiętało ten serial. Z pewnością po części były to rzeczy, które wymieniłem wyżej. Na pewno był to też m.in. specyficzny klimat całej produkcji, a za ten, jak wiadomo, często w dużym stopniu odpowiada muzyka.
Czym byłoby "Miami Vice", "A-Team" czy "MacGyver" bez chwytliwego i pamiętliwego motywu przewodniego? Z pewnością nie tym samym, gdyż widzowie podświadomie wiedzieliby, że czegoś brakuje. "Due South" także taką charakterystyczną nutę otrzymał za sprawą Jaya Semko. Przy reszcie muzyki do serialu pomogli mu panowie Lenz i McCarthy (nie mający nic wspólnego z tym McCarthym ;), ale motyw przewodni Semko stworzył sam. A ponieważ w latach 90 nastała moda bardziej na piosenki, niż motywy, toteż każdy odcinek otwierała całkiem przyjemna nuta oparta o tenże motyw – na szczęście obie wersje obecne są na krążku. Piosenka w wykonaniu zespołu The Northern Pikes (w którego skład wchodził Semko) otwiera płytę, a wersja instrumentalna przewija się gdzieś w środku. Oba wykonania stoją na podobnym, wysokim poziomie i słucha się ich z dużą przyjemnością. Takież same odczucia – i mówię to z pełnym uśmiechem na twarzy – niesie ze sobą cała płyta.
Skąd ten uśmiech? Ano, jak wiemy wydać udaną składankę z serialu jest całkiem trudno (a z filmu jeszcze gorzej). Nawet taki hicior, jak "Friends" doczekał się dwóch, bardzo średnich płyt – a był przecież po brzegi wypchany świetnymi piosenkami i muzyką. Na szczęście wyjątki się zdarzają i "Due South" do nich należy. To składanka z najwyższej półki, gdyż po pierwsze zachowuje spójny klimat i nie ma tu za dużej rozbieżności, jeśli idzie o nastrój i stylistykę. Po drugie lwia część płyty to świetna muzyka sama w sobie, która podoba się nawet po tylu latach, jakie minęły od premiery. I po trzecie bardzo udanie połączono tu piosenki stare i nowe z oryginalną muzyką instrumentalną powstałą na potrzeby serialu. Dodatkowo ta ostatnia jest całkiem obficie podana, bo reprezentują ją aż cztery całkiem długie ścieżki (plus instrumentalna wersja motywu przewodniego), co w zasadzie jest niespotykane na tego typu soundtrackach. Także za dobór i połączenie muzyczne należą się wielkie brawa twórcom serialu i producentom płyty. Reszta braw przeznaczona jest dla autorów i wykonawców…
A jest tu w czym przebierać! Mamy rock (np: "Bone Of Contention"), pop ("Possession"), żeglarską balladę ("Henry Martin"), okolice country ("Ride Forever") i transu ("Calling Occupants of Interplanetary Craft"), kultowe ścieżki ("American Woman"), a nawet pieśń ze "Stabat Mater" ("Eia, Mater"). I ta mieszanka nie tylko nie gryzie się ze sobą, ale uzupełnia wzajemnie, sprawiając wrażenie idealnie złożonych ze sobą puzzli. Są wprawdzie mniej udane utwory, jak "Akua Tuta" i "Neon Blue", ale to już raczej zależy od tego, co kto lubi. Mi te dwie piosenki średnio się podobały, choć na pewno nie były takie złe. No i jest jeszcze dialog filmowy wygłaszany przez Paula Grossa. Ten jednak także nie razi, gdyż jest inteligentnie wpleciony w muzykę (która pojawia się również w tle tegoż dialogu), a i sam w sobie nie jest tylko pustym zlepkiem słów. Właściwie nie jest to dialog, a historia, którą opowiada Fraser w jednym z odcinków. Sama intonacja opowieści i jej wydźwięk świetnie komponują się także z zamykającym płytę "Dief's in Love".
W tym miejscu warto osobno opisać dokonanie tria Semko-Lenz-McCarthy, które jest naprawdę świetne i często spycha piosenki na dalszy plan. Wprawdzie ścieżki są tylko cztery ("Cabin Music", "Horses", "Victoria's Secret" i "Dief's in Love"), ale nie liczy się ilość, a jakość, a ta stoi na najwyższym poziomie. Choć zarówno "Cabin Music", jak i "Horses" mogą jawić się jako typowe wypełniacze akcji, to jednak słucha się ich bardzo dobrze i nie są ani trochę sztampowe. We wszystkich czterech wyraźnie zaznacza się gitara, bębny i fortepian. Wszystkie także, pomimo rozbieżności w dynamice i tempie, są też bardzo nastrojowe i bije od nich nie tyle klimat serialu, co klimat Kanady właśnie. I chociaż "Victoria's Secret" i "Dief's in Love" w moim mniemaniu przewyższają znacznie "Cabin Music" i "Horses", to wszystkie warte są uwagi, bo to po prostu świetne granie. Aha, sam koniec ostatniego utworu charakteryzuje jeszcze jeden drobny smaczek 🙂
Dla kogo jest więc ta płyta? Powiedziałbym, że dla każdego, ale wtedy może wyjść stare powiedzonko, że dla nikogo. Uważam jednak, że wszyscy znajdą tu coś dla siebie – nawet jeśli nie w całości, to w pojedynczych utworach. Fanów serialu namawiać oczywiście nie trzeba, bo dla nich to pozycja obowiązkowa. Wszyscy pozostali także powinni zwrócić uwagę na tę płytę, gdyż jest to jedna z niewielu składanek, o której można powiedzieć, że jest idealna.
P.S. Cztery lata po premierze płyty, ta sama wytwórnia wydała "Vol. 2" z kolejnymi 16 utworami.
0 komentarzy